~ ~ * ~ ~
Delikatne promienie słońca zaczęły przebijać się przez gęste, deszczowe
chmury, sprawiając wrażenie pięknego, dającego nadzieję widoku na przyszłość i
po prostu lepszą pogodę.
Ostatni, odległy grzmot…
Lekki powiew zanikającego już
wiatru…
I może nawet pojawiająca się… radość? Tak, chyba tak.
Trzeba jednak pamiętać, że burza lubi powracać, a często jej skutki
widoczne są przez długi… naprawdę długi czas.
Miejmy się na baczności.
Czuwajmy, gdyż nie wiemy, co przyniesie nam niekoniecznie odległa
przyszłość…
~ ~ * ~ ~
Pomimo tego, że paradoksalnie nic
się nie zmieniło, bo przecież jego rodzice nadal byli nieczułymi pijakami, siostra dziwką, a on sam ćpunem, to… poczuł
się lepiej. Nareszcie. Naprawdę. Nigdy nie myślał, że to jest w ogóle możliwe,
a jednak najwidoczniej tak.
Czasem cuda się zdarzają, Wojtek.
Cud… niby takie krótkie, proste
słowo, a potrafiło sprawić, by jego życie zmieniło się na lepsze w tak
zastraszająco krótkim czasie. To na pewno była jakaś magia, wyższa siła, bo w
działanie tych ziemskich jakoś ciężko było mu uwierzyć.
Może, więc twoje dziecięce modlitwy nie były bezowocne? Bóg istnieje,
chłopcze…
Niemniej on miał - mimo wszystko
– swoją teorię. To nie Stwórca mu pomógł, ale Lena. To jej powinien postawić
ołtarz i ją czcić na klęczkach, do niej powinien wznosić błagania… To dzięki
tej dziewczynie poczuł się kimś. Kimś potrzebnym.
Kimś, kto ma na tej ziemi - być
może – jakieś miejsce. I na pewno nie jest to miejsce szczególnie zaszczytne,
to wiedział, ale jemu wystarczyłoby tylko takie malutkie, gdzie żyłby sobie
sam, gdzie nikt by mu w egzystencji nie przeszkadzał.
To przecież niewiele, prawda?
~ ~ * ~ ~
Burza chyba nie zamierzała
odpuścić, choć zaklinał ją, jak tylko potrafił. A umówmy się – w niewielu
dziedzinach był jakimś wybitnym ekspertem, więc nic chyba dziwnego, że i tym
razem już sam zaczynał wątpić w swe powodzenie.
Siedział, więc i po prostu
patrzył w okno z niebieskim Marlboro w zębach, a parapet idealnie sprawdzał się
w roli popielniczki, którą ostatnio stłukł. W sumie zauważył, że do niczego mu
potrzebna nie była, więc w jego głowie nie było żalu po stracie. Materialistą
nigdy nie był.
Wiedział, że palenie nie jest
czymś dobrym. Wiedział, ale na razie nie był w stanie wyzbyć się tego nawyku,
nie potrafił wszystkiego odstawić od tak – niczym za machnięciem
czarodziejskiej różdżki, bo ciągle potrzebował tego „czegoś”, co by mogło go,
choć w niewielkim stopniu, znieczulić.
Nikogo nie powinno to przecież
dziwić, nie był ze stali. Ktoś, kto tworzył jego postać, użył szkła i
najdelikatniejszej porcelany, a jak wiadomo, są to materiały kruche i podatne
na wszelakie negatywne bodźce zewnętrze, które - nawet nieświadomie – mogą je zniszczyć.
Dym papierosowy był w sumie jego
ucieczką. Ucieczką od życia, bo w końcu przecież żyć zaczął. Niby były to
początki wątłe, z powodzeniem można by było porównać je do dziecka, które
dopiero uczy się chodzić i nawet na prostej drodze zalicza jeden upadek za
drugim, ale w końcu wiedział, wiedział, że będzie lepiej, że stanie się
stabilny i się nie przewróci.
Chyba, że cios będzie tak silny, iż pozbawi go równowagi już na zawsze.
Nieodwracalnie…
A tego się właśnie bał najbardziej.
~ ~ * ~ ~
Nawet nie zauważył, kiedy letnia
burza ustąpiła miejsce zwyczajnej ulewie, która po chwili też już zaczęła
słabnąć. Wtedy właśnie zaczął się poważnie zastanawiać nad tym, co przez resztę
dnia powinien zrobić, ale jakoś nic logicznego nie chciało mu przyjść do głowy,
bo – powiedzmy sobie szczerze – w przeciągu ostatnich dwóch tygodni jego
egzystencja składała się przede wszystkim z ćpania, dziwek, picia. Ot.
Genialne życie.
I właśnie teraz, gdy
oprzytomniał, uświadomił sobie, że nie wie, co dalej. Tak naprawdę. Miał jakieś
konkretne cele? Nie. Dążył do czegoś? Kiedyś tak – chciał być piłkarzem, a to
mu bynajmniej nie wyszło.
Tylko dlatego, że sam to rzuciłeś, durniu.
No tak – działał pod wpływem
impulsu, może nie przemyślał tej
decyzji, może…
I właśnie w takiej chwili musiał
przerwać mu dzwonek do drzwi. Jak zwykle wszystko, co tylko możliwe, szło nie po
jego myśli. Ostatni raz rzucił smętne spojrzenie za okno, gdzie powoli – zza
chmur – zaczęło wyłaniać się słońce, które właśnie dobitnie uświadomiło mu, że
nic nie ma, bo przez własną głupotę stracił wszystko, na czym mu zależało.
No prawie wszystko, biorąc pod
uwagę, że gdy tylko z rozmachem otworzył drzwi, zobaczył w nich nie nikogo
innego, jak uśmiechniętą od ucha do ucha Lenę, która składała właśnie bordową
parasolkę, ociekającą ostatnimi kroplami deszczu.
Cóż – gotowy był w tej chwili na
wszystko począwszy od tego, że dostanie w twarz, kończąc na tym, iż dziewczyna
rzuci mu się na szyję. Ostatnimi czasy była zdecydowanie nieobliczalna, a po
tym, co usłyszał, doszedł do wniosku, że ona na zawsze pozostanie dla niego
pewnego rodzaju zagadką, choć tak dobrze ją znał.
Pozory.
- Idziemy na spacer.
Ton jej
głosu był tak pewny siebie, jakby stwierdzała po prostu zwykły fakt. Chwilę,
więc stał tak, że z powodzeniem poboczny obserwator mógłby stwierdzić, że wrósł
w podłogę. Przez głowę przemknęło mu chyba tysiąc myśli, począwszy od: „Na pewno zwariowała”, a kończąc na „Jezu, jak ja ją kocham” .
- Eeee.. cześć. –
choć chciał tyle jej powiedzieć, a nawet zrobić, choć chciał tak wielu rzeczy…
on po prostu był w stanie wyszeptać tylko to. Może to było dziwne, śmieszne, a
nawet wołające o pomstę do nieba… może, ale jakoś nie umiał tego wszystkiego
dokonać ot tak, niczym za machnięciem czarodziejskiej różdżki..
Dlatego, więc stał i patrzył na nią w taki
sposób, jakby nie do końca jej ufał i jakby… jakby w ogóle nie cieszył się z
jej wizyty, choć gdzieś tam głęboko w nim, wszystko skakało do góry z radości?
Po chwili opamiętał się i w
końcu się poruszył. Zrobił mały krok w tył, a Lena, widząc to, zmarszczyła z
niepokojem czoło, gdyż musiała uświadomić sobie, iż nie czeka jej prosta droga
do przebycia.
- Wybij sobie z głowy, że ustąpię, Wojtek. Przecież widzę,
co się dzieje.
- Mówiłem już coś chyba na temat litości z twojej strony.
Niemal
fizycznie poczuł, jak zaczyna wracać „stary on”. Jak powoli się przemienia, jak
staje się wyobcowany na świat i wszelakie ludzie uczucia.
Jak zaczyna tracić poczucie własnej
wartości, jak coś w nim płacze, jak upada, jak chce się wydostać, choć nie
może…
~ ~ * ~ ~
Zaczyna barować ci powietrza… nie ma sensu się bronić… opadnij z powrotem
na dno, niech twoje ciało tam poleży.. rozłoży się, być może staniesz się
dobrym pokarmem dla ryb. Przynajmniej tu na coś się przydasz.
Opadnij. Przestań walczyć.
Będzie lepiej.
Śmierć przecież jest twoim
jedynym wybawieniem.
~ ~ * ~ ~
Ocuciło go dopiero rześkie
powietrze, w którym nadal unosił się wyraźny zapach deszczu.
Okazało się, że to Lena musiała
go jakimś cudem wywlec na dwór, choć nie był do końca o tym przekonany, gdyż równie dobrze mógł po prostu
wyjść sam. W każdym bądź razie znajdował się na środku własnego podwórka, a
dziewczyna była tuż obok niego, kurczowo
trzymając go za rękę, jakby naprawdę bała się, że może gdzieś jej uciec. Ale on
przecież aż taki naiwny nie był, by w to wierzyć.
A jednak przez moment się postarał, naprawdę. I Gdy tylko to zrobił,
gdy doszedł do wniosku że być może jej zależy, że komukolwiek zależy na jego
losie…
- Popatrz na mnie.
Jak ona
to robiła, że łagodny ton jej głosu zawsze potrafił przebić się przez jego
twardą skorupę?
Jednak nie mógł zrobić tego, o co
go prosiła, odwrócił twarz w drugą stronę, sygnalizując, że nie ma ochoty na
rozmowę, na to psychologiczne gadanie, na…
- Wojtek, do jasnej cholery!
Tym
razem zanikła łagodność, teraz nie usłyszał delikatności, ale zawziętość.
Zawziętość
i złość.
Ona będzie walczyć. Mimo przeciwności losu,
mimo tego, że z nią nie współpracujesz, ale pamiętaj: nie zostawi cię. Nie
teraz, gdy wróciła.
Jednak
on uparcie chciał się od niej odciąć, chciał… Przecież walczył, kurwa! Walczył
i to wszystko spełzło na niczym, prawda? Dlaczego miałoby się to udać teraz,
dlaczego, dlaczego, no dlaczego, dlaczego?!
Tak bardzo chciał wierzyć jak ona…
- Błagam cię…
I wtedy właśnie na nią spojrzał,
bo nie mógł pozostać obojętny na to, co i tak cięło jego serce na kawałki. Tak
bardzo nie chciał jej zawieść…
A przecież nie zawiedzie, jak nawet nie będzie próbował, jak pozwoli
jej odejść od siebie, jak da jej wybór…
Dziewczyna płakała. Najzwyczajniej w świecie
płakała, bo on był głupim, bezmyślnym człowiekiem, który ranił każdego dookoła.
Coś w nim pękło.
Po raz chyba pierwszy naprawdę
coś w nim pękło.
Wyrzuty sumienia? Troska o
drugiego człowieka?
A może to wszystko razem?
- Nie możesz tak się zachowywać! – krzyknęła z wyrzutem
przez łzy, patrząc mu w oczy. – Nie możesz, kretynie, bo to do niczego cię nie
zaprowadzi, nie możesz, nie możesz…
Nie
wytrzymał. Nie wytrzymał i po prostu ją do siebie przyciągnął, a następnie
przytulił. I nie przeszkadzał mu fakt, że Lena cały czas szlocha, a łzami moczy
mu bluzę. Nie.
Co
jednak z tego, skoro wiedział, że może zrobić tylko jedno?
- Ja nie umiem inaczej. – szepnął prosto w jej włosy,
zaciągając się przez ten krótki moment jej zapachem – Przepraszam, ja naprawdę
nie mogę. Już nie.
- Nie próbowałeś. – usłyszał jej pełen zarzutów, ale cichy
głos.
Westchnął,
bo nie wiedział, jak ma to wytłumaczyć, jak wyjaśnić, że po prostu nie chce, by
ona przez niego cierpiała.
- Znam siebie, Lena. Wiem, że to się nie uda, uwierz mi.
Dziewczyna
momentalnie wyrwała się z jego ramion, a on poczuł wszechogarniającą go pustkę.
Bo to właśnie ta drobna, brązowowłosa istotka była całym jego życiem. Ta sama,
która stała właśnie naprzeciw niego, mocno trzymała jego rękę, nadal krępując
jego wszelaki ruchy i z wyzwaniem patrzyła mu w oczy.
- Uda się.
Wyobraźnia
podsunęła mu jeszcze jedno, pytające słówko, mianowicie: „ Zakład?” Tak. Właśnie ona była tak zdeterminowana, jakby
chciała go wyzwać, a on…
On nie
miał serca odmówić, gdyż ten uśmiech, który nagle zawitał na ustach dziewczyny,
mówił sam za siebie. Nagle też, uświadomił sobie, że przecież jeszcze nie
przegrał, nie oddał swego życia nikomu na pożarcie.
Uda się.
To w końcu wystarczyło.
Uwierzył.
A słońce w całości wyszło zza
chmur, sprawiając, że na niebie pojawiła się różnobarwna tęcza.
- Chciałaś chyba iść na spacer, prawda?
Zaskoczył sam siebie.
Zaskoczył ją.
Niemniej pozytywnie, a to się
przecież liczyło najbardziej.
~ ~ * ~ ~
Tylko szkoda…. Naprawdę szkoda, że burza ma w zwyczaju wracać…
Uważaj, Wojtek.
_________________________
uff... zagalopowali mi się nieco, mało brakowało, a bym ich do łóżka wysłała, a to kategorycznie teraz nie wchodzi w grę, wiecie? No. Ale się cieszę, że jakoś ogarnęłam dziś tą dwójkę, choć nie wiem, co przyniosą mi kolejne "pozytywne rozdziały". Bo on przecież był pozytywny!
No.
Wiecie, że jeszcze jakieś 6/7 rozdziałów i epilog? Przecież ja tego nie przeżyję. No normalnie nie przeżyję.
Tą dziesiątkę domęczyłam dziś tylko dzięki mojej kochanej dyrekcji, która jest baaardzo wyrozumiała i mamy te dwa dni wolne. Głębokie ukłony z mojej i Wojciecha strony! MERCI! <3
No... i Szczęśliwego Nowego Roku, słoneczka! Żeby wszystkie Wasze marzenia i postanowienia się spełniły!
I to chyba koniec mojej paplaniny, wracam do rzeczy szkolnych. Historio! Mamusia już do ciebie idzie... "Lalko" - giń.
Buziaki! :*
Gadasz straszne głupoty i serio Cię znajdę i własnoręcznie uduszę!
OdpowiedzUsuńJak możesz mówić, że ten odcinek nie jest godny uwagi. UDUSZĘ.
Powoli robi się naprawdę pozytywnie! On już uwierzył, dzięki niej. Może już być tylko lepiej. Chociaż wiem, ze coś wymyślisz i moje idealnie ułożone zakończenie upadnie. Zniknie i zastąpi je tylko smutek i rozpacz!
Nie wiem co mam jeszcze sensownego napisać. Nie jestem dobra jak Ty w pisaniu długich komentarzy... Wracam do ogarniania zdjęć na mój skoczkowy kalendarz. <3
Uwielbiam Cię choć i tak Cię uduszę, pamiętaj! :DDDD
Ja również jestem okrutna.
Buźka <3
Buhaha, ja już przecież powiedziałam, że jestem niewidzialnym ninja ^^
UsuńOczywiście, że na końcu będzie tylko rozpacz. Toć taki plan był od początku.
Pamiętam, pamiętam - udusisz mnie, złotko.
Buziaki! :*
Jest pięknie.
OdpowiedzUsuńPięknie i idealnie do łez.
Uda się.
My już wiemy, że niestety ale nie...
Ale po coś jest to złudne marne przekonanie nazwane nadzieją głupich?
Kocham ten fragment, że on postawi jej ołtarz, że ona to cała jego siła.
Mam mokre oczy i nie umiem napisać więcej.
Pamiętaj, że jesteś genialna...
weny kochana:*
Nadzieja głupich... chyba jest po to właśnie by być.
Usuńoh, sama nie wiem, najlepiej chyba sprawdza się w takich przypadkach....
Nie płacz, tu już przecież nic nie można zmienić.
Dziękuję <3
Buziaki! :*
Przeczytałam już dawno, ale jakoś tak nie mogłam się zebrać w sobie, aby napisać coś składnego.
OdpowiedzUsuńBo cholera jasna. Życie jest takie niesprawiedliwe, tak cholernie niesprawiedliwe. Wiele razy wydaje nam się, ze teraz będzie tylko lepiej, że wszystko można przezwyciężyć.
Ale ta historia nie skończy się dobrze. Piszę tak, bo niejednokrotnie sama o tym przebąkiwałaś, a po za tym TAKIE historie nigdy nie kończą się dobrze. Są zbyt prawdziwe i zbyt odległe od bajeczek, którymi nas karmią i którymi poniekąd sami chcemy być karmieni. Bo to takie przyjemne, pozwala odpocząć. Może i tak. Ale co z tego?
I tak bardzo szkoda mi Leny. Mimo, że gdzies na początku niemiłosiernie ją skomentowałam, to, że zostawiła Wojtka. Ale teraz ją podziwiam, bo doskonale wie, w co się pakuje. Przypomniała mi się moja rzewna opowiastka o Liv i Tom. Duża różnica występuje pomiędzy nią, a Twoim opowiadaniem. Bo "mój" Tom był zupełnie nieświadomy tego, w co wkopała się Liv i jej organizm. A Lena wie. I chyba to mnie najbardziej urzeka. Wie i zostaje.
Przepraszam Cię Słońce, bo chyba dawno tu nie komentowałam, ale czasami po prostu nie umiem.
Ojej.
UsuńAż nie wiem, co odpisać, bo przecież masz całkowitą rację, kochanie.
Dziękuję. Naprawdę dziękuje za te słowa, to wiele dla mnie znaczy. <3