piątek, 10 stycznia 2014

12. Je t'aime.


 

~ ~ * ~ ~

 

Lato tego roku było wyjątkowo deszczowe. Nic, więc dziwnego, że, również tego dnia, po szybie spływały strugi wody, a na ziemi tworzyły się ogromne kałuże, na których widoczne były pęcherzyki napełnione powietrzem, co było ewidentnym znakiem na to, iż padać będzie jeszcze przez naprawdę długi czas.

Jego mama zawsze tak mówiła.

Oczywiście jeszcze jak nie była pijaczką i interesowało ją coś poza butelką.

Kolejne krople uderzały rytmicznie o dach, a ten charakterystyczny, jednolity szum dało się słyszeć w całym domu, w którym panowała niemal idealna cisza, oznaczająca, że ojciec spał jak zabity, co teoretycznie rzecz ujmując, nie było dobrym omenem, bo kiedyś musiał się obudzić.

A on te pobudki znał aż za dobrze.

Jednak to nie było jego największym problemem. Naprawdę.

Po raz kolejny zrezygnowany przerwał połączenie, naciskając każdemu chyba doskonale znany przycisk z czerwoną słuchawką.

Bonjour, ici Lena. Désolé, mais maintenant je ne peux pas prendre le téléphone. Néanmoins, certainement, je rappele. Bisous! 

Nawet nie zdążyła zmienić jeszcze nagrania na poczcie głosowej na jakieś polskie. A może po prostu nawet o tym nie pomyślała?  W końcu przez cały czas była przy nim.

A teraz nie odbierała telefonu, choć zawsze robiła to za pierwszym razem.

I kolejne połączenia również kończyły się na niczym, a on już nawet nie wsłuchiwał się w nagranie, urywając je po marnym Bonjour, bo tak w sumie to czego się spodziewał? Miała przecież swoje życie, on był tylko jego niewielką, pewnie dla niej nic nieznaczącą częścią.

Taka była prawda.

Szczera prawda.

Najprawdziwsza.

Bolesna.

Bo przecież tak właśnie ona powinna wyglądać, przynajmniej w jego osobistym mniemaniu.   

Połączenie dwudzieste  pierwsze.

I dwudzieste drugie.

Każde zakończone  identycznym efektem, a on powoli zaczynał się denerwować. Czuł, że serce przyśpiesza swoje tempo niemal trzykrotnie, a krew powoli uderza mu do głowy. Przecież po prostu mogła gdzieś wyjść, a komórka została w domu... Albo telefon się rozładował, albo go zgubiła, albo...

Wiedział, że zwariuje, póki nie zobaczy jej całej i zdrowej, więc dalsze siedzenie po turecku na niepościelonym jeszcze łóżku niewiele mogło mu w tym wypadku pomóc.

Dlaczego się w ogóle łudzisz, Wojtek? Przecież to właśnie jest twoim największym problemem. Jesteś po prostu głupi.

Twoja podświadomość wie, że tu już nic nie może pomóc, prawda?

 

~ ~ * ~ ~

Już za piętnaście minut stał przed jej starym domem. Teoretycznie mieszkała w nim jeszcze jej babcia, ale staruszka obecnie przebywała w jakimś sanatorium, więc Lena – jeśli w ogóle była w środku – to towarzyszyły jej jedynie meble.

Niepewnie podniósł rękę, a następnie, opuszkami palców dotknął dzwonka, którego ostry, niemal przyprawiający o zawrót głowy, odgłos rozniósł się echem po całym ogromnym pomieszczeniu, a skoro on słyszał to z zewnątrz, to na pewno pobudziłby on nawet umarłego.

Nie myśl tak.

Pięć minut później nadal stał przed zamkniętymi drzwiami i nic nie wskazywało na to, by miałoby się to zmienić, ale dla wszelakiej pewności spróbował raz jeszcze, później jeszcze raz, i jeszcze jeden.

Bezskutecznie, bo w środku ewidentnie nikogo nie było.

Westchnął sfrustrowany, gdyż nie miał pojęcia, gdzie mógł jej szukać, nie posiadał chociażby najmniejszego punktu zaczepienia, wskutek tego... wskutek tego uderzył ręką w mosiężną klamkę, by wyładować emocje, choć w sumie to nic nie pomogło, bo nadal w jego głowie kotłowało się tysiące czarnych myśli i kluczowych pytań.

No oprócz tego, że drzwi się otworzyły.

Zamarł, gdy uświadomił sobie, iż dom nie był zamknięty, co w gruncie oznaczało wiele rzeczy, ale biorąc pod uwagę jego wszelakie wcześniejsze doświadczenia życiowe, optymistą być raczej nie mógł.

... w sumie pesymizm  - w tejże sytuacji – to też nieodpowiednie słowo.

Niemniej on już nie słuchał wszelakich podpowiedzi swojego mózgu, gdyż w pełni zaufał instynktowi, który ponownie okazał się być dużo lepszym i  - przede wszystkim – nieomylnym doradcą.

Siedziała na szerokim, zresztą swoim ulubionym, parapecie, na którym miała zwyczaj przesiadywać nawet całymi godzinami. Jej długie, piękne włosy spięte były w wyjątkowo niedbałego koka na czubku głowy, którą zresztą odwróciła do okna w taki sposób, iż z miejsca, w którym stał, nie był w stanie zobaczyć jej twarzy.

On tak bardzo się denerwował, a ona najzwyczajniej w świecie znów miała go w dupie.

Zabawnie bolesne.

Boleśnie zabawne.

Głupie i prawdziwe.

Bo prawda zawsze jest tak banalnie prosta i głupia. No przecież.

Jakże mogłoby być inaczej.

Chyba zbyt bardzo ironizujesz, wiesz?

Stał tam bez słowa, bez jednego, chociażby najmniejszego, ruchu, gdyż był pewien, iż nawet go nie zobaczyła. Ulewa jest przecież dużo ciekawsza.

I wtedy właśnie coś go tknęło, by wyjść, ale wiedział, że wtedy już nie będzie żadnego odwrotu. Że zacznie od nowa pieprzyć się z dziwkami, brać prochy, pić na zabój tak, iż nawet w szpitalu będzie już za późno na jakikolwiek ratunek.

Wypadałoby jednak chociaż jej coś powiedzieć, uświadomić, że jeśli stanie się to, co przewidywał to przez nią. Bo to ona mu zniszczyła życie. Nie rodzice, nie Marika, nie piłka, nie narkotyki, nie butelki, nie papierosy.

Ona.

Jeden niepewny krok w jej stronę.

Drugi.

Trzeci.

Był już tak blisko. Niemal nie wyciągnięcie ręki. Mógł jej dotknąć.

Co z tego, skoro sam ledwo trzymał się na nogach?

Taka była prawda. Nie był w stanie kontrolować swojej dłoni, która zaczęła delikatnie drżeć, ani głosu, który w sumie gdzieś zanikł, albo to on zapomniał jak powinno się go używać, to bez większej różnicy. Miał wrażenie, że wszystkie organy rozrywają mu się na kawałki.

Nie.

Dosyć tego.

On nie mógł tak żyć, musiał się w końcu ogarnąć.

Ostatni metr pokonał w przeciągu ułamka sekundy, bardzo dynamicznie, ale co z tego, skoro, gdy tylko znalazł się przed nią i na nią spojrzał – zamarł?

Płakała.

Choć to chyba za dużo powiedziane, albo w sumie za mało, nie był w stanie jednoznacznie określić swojego stanowiska w tej sprawie. Po prostu pozwalała, by strugi łez spływały po jej niezwykle bladych policzkach. Nie powstrzymywała ich, nie tamowała, po prostu... nie zwracała na nie kompletnie żadnej uwagi.

- Lena?

                Drgnęła, a następnie na chwilę przymknęła powieki, co oznaczało, że musiała go słyszeć.

- Co się stało?

                Nim się zorientował, znalazł się tuż przy niej, dosłownie milimetry od dziewczyny, dla której skoczyłby w ogień, gdyby tylko mu kazała, ale ona pokręciła przecząco głową, jakby w niemej odmowie.

- Lena, proszę cię.

                Rozpacz. W jego głosie słychać było właśnie rozpacz, choć jeszcze wtedy nie wiedział, czym właściwie jest to uczucie. Naprawdę nie wiedział. Do czasu.

- Przepraszam, Wojtek. Tak bardzo cię przepraszam... Ja nie powinnam w ogóle wracać, ponownie się tu pojawiać, ja nie chciałam żeby to wszystko tak wyszło, ja naprawdę... – zaczęła gubić się we własnych słowach, połykając przy okazji łzy, które poczęły lecieć jeszcze obficiej.

                A on nie rozumiał.

                Bał się zrozumieć, zresztą miał przecież  podstawy, więc zamiast tego wszystkiego, po prostu ją przytulił, gdyż czuł, że ona tego bardzo, ale to bardzo w tej chwili potrzebuje.

- Powiedz mi, co się stało.

- Musisz już iść.

                Wyjątkowo mocno zabolał go fakt, że nie ma do niego zaufania, niemniej nie miał zamiaru ruszać się z miejsca, a ona widocznie musiała to zauważyć, bo wzięła głęboki wdech, próbując – chyba po raz pierwszy – opanować łzy.

                Bezskutecznie.

- Jeszcze w Francji...  –zaczęła niepewnym i urywanym głosem – wtedy musiałam zrobić pewne badania. Były wymagane na studia. Coś było nie tak, wykonano je, więc ponownie i poproszono mnie, bym stawiła się w szpitalu. Ale chciałam wyjechać, czułam się wyśmienicie, nikt nie podejrzewał nawet, że cokolwiek może być nie tak, rozumiesz? Dziś przyszło do mnie pismo pocztą, tam jest takie prawo, że wyniki mogą zostać dostarczone do pacjenta właśnie w taki sposób...

                Jeśli kiedykolwiek miał serce, to ono po tych słowach po prostu stanęło.

- Mam białaczkę, Wojtek. Wstępnie dają mi tylko… trzy miesiące. Może nawet niecałe. – dziewczyna dokończyła drżącym głosem i ponownie mocno zacisnęła powieki. Prawdopodobnie, by na niego nie patrzeć.

                Jego pierwsza reakcja?

                Nie wiedział, nie pamiętał jej. Na pewno towarzyszył mu szok, niedowierzanie, gniew…  ale później on… on po prostu wybuchnął śmiechem.

                Śmiechem, w którym pobrzmiewał strach.

                Wściekłość.

                Życiowa niesprawiedliwość.

                Kpina z tego, co właśnie się działo.

                Kpina z ludzkiej egzystencji.

                Kpina z siebie samego.

- Żartujesz, prawda?

                Spytał, choć doskonale wiedział, że to na nic, bo ona zawsze mówiła prawdę – nawet jeśliby miała być ona niezwykle bolesna.

                Jego Droga krzyżowa gwałtownie przybrała na sile, bólu oraz cierpieniu. Słońce momentalnie schowało się za chmury, cała nadzieja prysła niczym delikatna, tęczowa bańka mydlana, bo przecież nią była, tylko, że on za późno zdał sobie z tego wszystkiego sprawę.

                To byłoby zbyt piękne, gdyby mogło być możliwe, wiesz?

                Nie. To dopiero takie będzie.

                Kciukiem zaczął ocierać  łzy, które nadal spływały po policzkach dziewczyny, nie mógł znieść widoku płaczącej Leny. Dla niego zawsze była miłą, uśmiechniętą, biła od niej wielka pogoda ducha. Krople słonej cieczy tu na pewno nie pasowały.

- Lena. – szepnął delikatnie, chcąc, by dziewczyna na chwilę na niego spojrzała.  – Lena. Kocham Cię.

                Dopiero po chwili zorientował się, że naprawdę to powiedział. Na głos. A ona nie uciekła, nie wyśmiała go. Zamiast tego smutno się uśmiechnęła i cicho mruknęła.

- To nie ma sensu. Mnie i tak zaraz nie będzie, a ty zostaniesz.

                Poczuł, jak w gardle rośnie mu wielka gula, której nie był w stanie w żaden sposób przełknąć, po prostu stał tak przez chwilę, wpatrując się w nią niczym w święty obrazek, bo ona przecież nim właśnie dla niego była, prawda?

- Ja wiem, że ja dla ciebie nie jestem nikim ważnym, ja wiem, że mnie nie… - zaczął pośpiesznie tłumaczyć, ale urwał, zauważając zmianę w jej oczach. Niedowierzanie, gniew… czułość?

- To najwyraźniej źle wiesz, durniu – prychnęła cicho, a jego na moment po prostu zamurowało.  -  Kocham Cię, ale mówiłam, że to nie ma sensu, to nie może, ja… mnie nie będzie, ja umr…

                Nie pozwolił jej skończyć słowa, zresztą i tak oboje wiedzieli, co miała na myśli, więc było to całkowicie zbędne. Po prostu zamknął jej usta pocałunkiem.

                Pocałunkiem, który przecież był prędzej czy później nieunikniony.

                Pocałunkiem namiętnym, ale delikatnym.

Pocałunkiem przepełnionym rozpaczą.

Pocałunkiem, zdającym się mówić wszystko.

 

I jeśli to miały być jedyne chwile ich szczęścia, jeśli….

 

Miękkość jej warg.

Delikatność bladej skóry, która wykonana była jakby z porcelany…

Ciepło jej ciała.

 

Rozpaczliwy głos, który cały czas powtarzał mu, jak bardzo go kocha…
 
_________________________
Jestem załamana.
Nie wyszło mi.
Kompletnie mi nie wyszło.
Miały być łzy - na pewno ich nie będzie.
Jaki ja mam talent do chrzanienia wielkich scen.
To wszystko przez ten wypadek, nie jestem w stanie logicznie myśleć.
 

6 komentarzy:

  1. Wreszcie sie pocalowali! Tylko szkoda ze w takich smutnych okolicznosciach ;c
    Wybacz ze nic wiecej nie napisze ale ciezko mi sie pisze a akrylami na moim telefonie ;p no i oczywiscie wypadek Morgiego ;c
    Inszaaaa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No moim zdaniem to oni poszli na całość, tylko, że ja mam zwyczaj dawać tak metaforyczne opisy, że no..
      Wybaczam.
      Buziaki! :*

      Usuń
  2. To było piękne ; - ; Nie, może to złe słowo, jak mogę mówić, że coś takiego jest piękne. Lena mówi, że ma białaczkę, a ja się śmiem twierdzić, że to piękne. Naprawdę jestem okrutna. :c
    Teraz już rozumiem dlaczego Wojtek będzie chciał zrobić to co zrobi. Bo nie będzie miał już nikogo. Cholerne życie :c
    Mam nadzieję, że on chociaż przetrzyma do jej końca. ;c
    weny :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cholerne życie - tak, idealnie powiedziane, kochanie.
      Przetrzyma, tyle mogę chociaż obiecać.
      Buziaki! :*

      Usuń
  3. Jezu, teraz już naprawdę płaczę.
    Coś czuję, ze cały dzień będę dzisiaj płakać.
    Cholerka, jesteś moim mistrzem, klękam przed Tobą i w ogóle.
    Na całe szczęście byłam na to przygotowana, wiedziałam, co jest Lenie, bo inaczej pewnie bym umarła i już nie wstała ..
    Och, jakie ja dzisiaj mądrości walę, patrzcie państwo.
    Dobra, nie chcę Cię zamęczać moimi bzdurami. Chcę tylko, zebyś wiedziała, że to nie było w żaden sposób beznadziejne, a Ty nic nie spieprzyłaś. Cholera, to było po prostu genialne, cudownie opisane, a ja naprawdę jestem głęboko poruszona.
    Kocham Cię <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Toć ja nie jestem jakąś świętą czy coś, by przede mną klękać, słonko :)
      Raczej powinno być na odwrót, bo to Ty moim mistrzem jesteś..
      Kocham Cię <3

      Usuń