~ ~ * ~ ~
Lato tego roku było wyjątkowo
deszczowe. Nic, więc dziwnego, że, również tego dnia, po szybie spływały strugi
wody, a na ziemi tworzyły się ogromne kałuże, na których widoczne były
pęcherzyki napełnione powietrzem, co było ewidentnym znakiem na to, iż padać
będzie jeszcze przez naprawdę długi czas.
Jego mama zawsze tak mówiła.
Oczywiście jeszcze jak nie była
pijaczką i interesowało ją coś poza butelką.
Kolejne krople uderzały
rytmicznie o dach, a ten charakterystyczny, jednolity szum dało się
słyszeć w całym domu, w którym panowała niemal idealna cisza, oznaczająca, że
ojciec spał jak zabity, co teoretycznie rzecz ujmując, nie było dobrym omenem,
bo kiedyś musiał się obudzić.
A on te pobudki znał aż za
dobrze.
Jednak to nie było jego
największym problemem. Naprawdę.
Po raz kolejny zrezygnowany
przerwał połączenie, naciskając każdemu chyba doskonale znany przycisk z
czerwoną słuchawką.
Bonjour, ici Lena. Désolé, mais maintenant je ne peux pas prendre le téléphone. Néanmoins, certainement, je rappele.
Bisous!
Nawet nie zdążyła zmienić
jeszcze nagrania na poczcie głosowej na jakieś polskie. A może po prostu nawet o
tym nie pomyślała? W końcu przez cały
czas była przy nim.
A teraz nie odbierała
telefonu, choć zawsze robiła to za pierwszym razem.
I kolejne połączenia również
kończyły się na niczym, a on już nawet nie wsłuchiwał się w nagranie, urywając
je po marnym Bonjour, bo tak w sumie
to czego się spodziewał? Miała przecież swoje życie, on był tylko jego
niewielką, pewnie dla niej nic nieznaczącą częścią.
Taka była prawda.
Szczera prawda.
Najprawdziwsza.
Bolesna.
Bo przecież tak właśnie ona
powinna wyglądać, przynajmniej w jego osobistym mniemaniu.
Połączenie dwudzieste pierwsze.
I dwudzieste drugie.
Każde zakończone identycznym efektem, a on powoli zaczynał się
denerwować. Czuł, że serce przyśpiesza swoje tempo niemal trzykrotnie, a krew
powoli uderza mu do głowy. Przecież po prostu mogła gdzieś wyjść, a komórka została
w domu... Albo telefon się rozładował, albo go zgubiła, albo...
Wiedział, że zwariuje, póki
nie zobaczy jej całej i zdrowej, więc dalsze siedzenie po turecku na
niepościelonym jeszcze łóżku niewiele mogło mu w tym wypadku pomóc.
Dlaczego się w ogóle łudzisz, Wojtek? Przecież to właśnie jest
twoim największym problemem. Jesteś po prostu głupi.
Twoja podświadomość wie, że tu już nic nie może pomóc, prawda?
~ ~ * ~ ~
Już za piętnaście minut stał
przed jej starym domem. Teoretycznie mieszkała w nim jeszcze jej babcia, ale
staruszka obecnie przebywała w jakimś sanatorium, więc Lena – jeśli w ogóle
była w środku – to towarzyszyły jej jedynie meble.
Niepewnie podniósł rękę, a
następnie, opuszkami palców dotknął dzwonka, którego ostry, niemal
przyprawiający o zawrót głowy, odgłos rozniósł się echem po całym ogromnym
pomieszczeniu, a skoro on słyszał to z zewnątrz, to na pewno pobudziłby on
nawet umarłego.
Nie myśl tak.
Pięć minut później nadal stał
przed zamkniętymi drzwiami i nic nie wskazywało na to, by miałoby się to
zmienić, ale dla wszelakiej pewności spróbował raz jeszcze, później jeszcze
raz, i jeszcze jeden.
Bezskutecznie, bo w środku
ewidentnie nikogo nie było.
Westchnął sfrustrowany, gdyż
nie miał pojęcia, gdzie mógł jej szukać, nie posiadał chociażby najmniejszego
punktu zaczepienia, wskutek tego... wskutek tego uderzył ręką w mosiężną
klamkę, by wyładować emocje, choć w sumie to nic nie pomogło, bo nadal w jego
głowie kotłowało się tysiące czarnych myśli i kluczowych pytań.
No oprócz tego, że drzwi się
otworzyły.
Zamarł, gdy uświadomił sobie,
iż dom nie był zamknięty, co w gruncie oznaczało wiele rzeczy, ale biorąc pod
uwagę jego wszelakie wcześniejsze doświadczenia życiowe, optymistą być raczej
nie mógł.
... w sumie pesymizm - w
tejże sytuacji – to też nieodpowiednie słowo.
Niemniej on już nie słuchał
wszelakich podpowiedzi swojego mózgu, gdyż w pełni zaufał instynktowi, który
ponownie okazał się być dużo lepszym i -
przede wszystkim – nieomylnym doradcą.
Siedziała na szerokim, zresztą
swoim ulubionym, parapecie, na którym miała zwyczaj przesiadywać nawet całymi
godzinami. Jej długie, piękne włosy spięte były w wyjątkowo niedbałego koka na
czubku głowy, którą zresztą odwróciła do okna w taki sposób, iż z miejsca, w
którym stał, nie był w stanie zobaczyć jej twarzy.
On tak bardzo się denerwował,
a ona najzwyczajniej w świecie znów miała go w dupie.
Zabawnie bolesne.
Boleśnie zabawne.
Głupie i prawdziwe.
Bo prawda zawsze jest tak
banalnie prosta i głupia. No przecież.
Jakże mogłoby być inaczej.
Chyba zbyt bardzo ironizujesz, wiesz?
Stał tam bez słowa, bez
jednego, chociażby najmniejszego, ruchu, gdyż był pewien, iż nawet go nie
zobaczyła. Ulewa jest przecież dużo ciekawsza.
I wtedy właśnie coś go tknęło,
by wyjść, ale wiedział, że wtedy już nie będzie żadnego odwrotu. Że zacznie od
nowa pieprzyć się z dziwkami, brać prochy, pić na zabój tak, iż nawet w
szpitalu będzie już za późno na jakikolwiek ratunek.
Wypadałoby jednak chociaż jej
coś powiedzieć, uświadomić, że jeśli stanie się to, co przewidywał to przez
nią. Bo to ona mu zniszczyła życie. Nie rodzice, nie Marika, nie piłka, nie
narkotyki, nie butelki, nie papierosy.
Ona.
Jeden niepewny krok w jej
stronę.
Drugi.
Trzeci.
Był już tak blisko. Niemal nie
wyciągnięcie ręki. Mógł jej dotknąć.
Co z tego, skoro sam ledwo
trzymał się na nogach?
Taka była prawda. Nie był w
stanie kontrolować swojej dłoni, która zaczęła delikatnie drżeć, ani głosu,
który w sumie gdzieś zanikł, albo to on zapomniał jak powinno się go używać, to
bez większej różnicy. Miał wrażenie, że wszystkie organy rozrywają mu się na
kawałki.
Nie.
Dosyć tego.
On nie mógł tak żyć, musiał
się w końcu ogarnąć.
Ostatni metr pokonał w
przeciągu ułamka sekundy, bardzo dynamicznie, ale co z tego, skoro, gdy tylko
znalazł się przed nią i na nią spojrzał – zamarł?
Płakała.
Choć to chyba za dużo
powiedziane, albo w sumie za mało, nie był w stanie jednoznacznie określić
swojego stanowiska w tej sprawie. Po prostu pozwalała, by strugi łez spływały
po jej niezwykle bladych policzkach. Nie powstrzymywała ich, nie tamowała, po
prostu... nie zwracała na nie kompletnie żadnej uwagi.
- Lena?
Drgnęła, a
następnie na chwilę przymknęła powieki, co oznaczało, że musiała go słyszeć.
- Co się stało?
Nim się
zorientował, znalazł się tuż przy niej, dosłownie milimetry od dziewczyny, dla
której skoczyłby w ogień, gdyby tylko mu kazała, ale ona pokręciła przecząco
głową, jakby w niemej odmowie.
- Lena, proszę cię.
Rozpacz. W
jego głosie słychać było właśnie rozpacz, choć jeszcze wtedy nie wiedział, czym
właściwie jest to uczucie. Naprawdę nie wiedział. Do czasu.
- Przepraszam, Wojtek. Tak bardzo cię przepraszam... Ja nie
powinnam w ogóle wracać, ponownie się tu pojawiać, ja nie chciałam żeby to
wszystko tak wyszło, ja naprawdę... – zaczęła gubić się we własnych słowach,
połykając przy okazji łzy, które poczęły lecieć jeszcze obficiej.
A on nie
rozumiał.
Bał się zrozumieć,
zresztą miał przecież podstawy, więc
zamiast tego wszystkiego, po prostu ją przytulił, gdyż czuł, że ona tego
bardzo, ale to bardzo w tej chwili potrzebuje.
- Powiedz mi, co się stało.
- Musisz już iść.
Wyjątkowo
mocno zabolał go fakt, że nie ma do niego zaufania, niemniej nie miał zamiaru
ruszać się z miejsca, a ona widocznie musiała to zauważyć, bo wzięła głęboki wdech,
próbując – chyba po raz pierwszy – opanować łzy.
Bezskutecznie.
- Jeszcze w Francji... –zaczęła
niepewnym i urywanym głosem – wtedy musiałam zrobić pewne badania. Były
wymagane na studia. Coś było nie tak, wykonano je, więc ponownie i poproszono
mnie, bym stawiła się w szpitalu. Ale chciałam wyjechać, czułam się
wyśmienicie, nikt nie podejrzewał nawet, że cokolwiek może być nie tak,
rozumiesz? Dziś przyszło do mnie pismo pocztą, tam jest takie prawo, że wyniki
mogą zostać dostarczone do pacjenta właśnie w taki sposób...
Jeśli
kiedykolwiek miał serce, to ono po tych słowach po prostu stanęło.
- Mam białaczkę, Wojtek. Wstępnie dają mi tylko… trzy miesiące.
Może nawet niecałe. – dziewczyna dokończyła drżącym głosem i ponownie mocno
zacisnęła powieki. Prawdopodobnie, by na niego nie patrzeć.
Jego
pierwsza reakcja?
Nie
wiedział, nie pamiętał jej. Na pewno towarzyszył mu szok, niedowierzanie, gniew… ale później on… on po prostu wybuchnął
śmiechem.
Śmiechem, w
którym pobrzmiewał strach.
Wściekłość.
Życiowa
niesprawiedliwość.
Kpina z
tego, co właśnie się działo.
Kpina z
ludzkiej egzystencji.
Kpina z
siebie samego.
- Żartujesz, prawda?
Spytał,
choć doskonale wiedział, że to na nic, bo ona zawsze mówiła prawdę – nawet jeśliby
miała być ona niezwykle bolesna.
Jego Droga krzyżowa gwałtownie przybrała na sile,
bólu oraz cierpieniu. Słońce momentalnie schowało się za chmury, cała nadzieja
prysła niczym delikatna, tęczowa bańka mydlana, bo przecież nią była, tylko, że
on za późno zdał sobie z tego wszystkiego sprawę.
To byłoby zbyt piękne, gdyby mogło być
możliwe, wiesz?
Nie. To
dopiero takie będzie.
Kciukiem
zaczął ocierać łzy, które nadal spływały
po policzkach dziewczyny, nie mógł znieść widoku płaczącej Leny. Dla niego
zawsze była miłą, uśmiechniętą, biła od niej wielka pogoda ducha. Krople słonej
cieczy tu na pewno nie pasowały.
- Lena. – szepnął delikatnie, chcąc, by dziewczyna na chwilę na
niego spojrzała. – Lena. Kocham Cię.
Dopiero po
chwili zorientował się, że naprawdę to powiedział. Na głos. A ona nie uciekła,
nie wyśmiała go. Zamiast tego smutno się uśmiechnęła i cicho mruknęła.
- To nie ma sensu. Mnie i tak zaraz nie będzie, a ty zostaniesz.
Poczuł, jak
w gardle rośnie mu wielka gula, której nie był w stanie w żaden sposób
przełknąć, po prostu stał tak przez chwilę, wpatrując się w nią niczym w święty
obrazek, bo ona przecież nim właśnie dla niego była, prawda?
- Ja wiem, że ja dla ciebie nie jestem nikim ważnym, ja wiem, że
mnie nie… - zaczął pośpiesznie tłumaczyć, ale urwał, zauważając zmianę w jej
oczach. Niedowierzanie, gniew… czułość?
- To najwyraźniej źle wiesz, durniu – prychnęła cicho, a jego na
moment po prostu zamurowało. - Kocham Cię, ale mówiłam, że to nie ma sensu,
to nie może, ja… mnie nie będzie, ja umr…
Nie pozwolił
jej skończyć słowa, zresztą i tak oboje wiedzieli, co miała na myśli, więc było
to całkowicie zbędne. Po prostu zamknął jej usta pocałunkiem.
Pocałunkiem,
który przecież był prędzej czy później nieunikniony.
Pocałunkiem
namiętnym, ale delikatnym.
Pocałunkiem przepełnionym
rozpaczą.
Pocałunkiem, zdającym się
mówić wszystko.
I jeśli to miały być jedyne chwile ich szczęścia, jeśli….
Miękkość jej warg.
Delikatność bladej skóry, która
wykonana była jakby z porcelany…
Ciepło jej ciała.
Rozpaczliwy głos, który cały czas powtarzał mu, jak bardzo go
kocha…
_________________________
Jestem załamana.
Nie wyszło mi.
Kompletnie mi nie wyszło.
Miały być łzy - na pewno ich nie będzie.
Jaki ja mam talent do chrzanienia wielkich scen.
To wszystko przez ten wypadek, nie jestem w stanie logicznie myśleć.
Wreszcie sie pocalowali! Tylko szkoda ze w takich smutnych okolicznosciach ;c
OdpowiedzUsuńWybacz ze nic wiecej nie napisze ale ciezko mi sie pisze a akrylami na moim telefonie ;p no i oczywiscie wypadek Morgiego ;c
Inszaaaa
No moim zdaniem to oni poszli na całość, tylko, że ja mam zwyczaj dawać tak metaforyczne opisy, że no..
UsuńWybaczam.
Buziaki! :*
To było piękne ; - ; Nie, może to złe słowo, jak mogę mówić, że coś takiego jest piękne. Lena mówi, że ma białaczkę, a ja się śmiem twierdzić, że to piękne. Naprawdę jestem okrutna. :c
OdpowiedzUsuńTeraz już rozumiem dlaczego Wojtek będzie chciał zrobić to co zrobi. Bo nie będzie miał już nikogo. Cholerne życie :c
Mam nadzieję, że on chociaż przetrzyma do jej końca. ;c
weny :*
Cholerne życie - tak, idealnie powiedziane, kochanie.
UsuńPrzetrzyma, tyle mogę chociaż obiecać.
Buziaki! :*
Jezu, teraz już naprawdę płaczę.
OdpowiedzUsuńCoś czuję, ze cały dzień będę dzisiaj płakać.
Cholerka, jesteś moim mistrzem, klękam przed Tobą i w ogóle.
Na całe szczęście byłam na to przygotowana, wiedziałam, co jest Lenie, bo inaczej pewnie bym umarła i już nie wstała ..
Och, jakie ja dzisiaj mądrości walę, patrzcie państwo.
Dobra, nie chcę Cię zamęczać moimi bzdurami. Chcę tylko, zebyś wiedziała, że to nie było w żaden sposób beznadziejne, a Ty nic nie spieprzyłaś. Cholera, to było po prostu genialne, cudownie opisane, a ja naprawdę jestem głęboko poruszona.
Kocham Cię <3
Toć ja nie jestem jakąś świętą czy coś, by przede mną klękać, słonko :)
UsuńRaczej powinno być na odwrót, bo to Ty moim mistrzem jesteś..
Kocham Cię <3