niedziela, 27 października 2013

7. Sors - toi!


~ ~ * ~ ~

 

Teraz było mu już wszystko jedno. Nie zależało mu na niczym, na nikim, nawet nie interesował się sam sobą, bo po co? Na czym tak naprawdę polegało jego życie?  No właśnie – odpowiedź nasuwała się sama.

Kolejna działka, kolejny łyk wódki, kolejna noc spędzona poza budynkiem, na który mówił ironicznie „dom”. 

Kiedy nastąpił ten moment, gdy po prostu przestał robić cokolwiek, by się podnieść? Dzień, a może trzy wcześniej? Bo na początku chciał walczyć, ale kiedy dotarło do niego to, co ona mu powiedziała… to, że pozostawiła go bez ani grama nadziei… po prostu postanowił skończyć się wygłupiać. Po przecież głupotą było ciągle próbować, prawda?

Kieliszek, wódka.  Woreczek, proszek.

Strzykawka. Ciemność.

 

~ ~ * ~ ~

                Zmierzył nieco podstarzałego barmana wzrokiem od stóp do głów, ale nie dostrzegł w nim niczego godnego swej uwagi. Postawna sylwetka, kilka siwych włosów które zdobiły bujną, brązową czuprynę. Normalka.

                Gestem dłoni przywołał go do siebie, pokazując na pusty kieliszek, sygnalizując że czeka na kolejny. Sęk w tym, że miał to być już szósty… albo siódmy. Przestał liczyć.  Dopiero ich skutki zaczynał odczuwać w głowie, ale akurat z tego się cieszył, bo znów przez ten moment mógł zapomnieć.

                A zapomnienie było jego jedyną ucieczką.

- My to się chyba znamy.

                Na początku nie zauważył, że długonoga szatynka bezceremonialnie dosiadła się do niego, ale w sumie było mu wszystko jedno, bo barman pod nos podstawił mu kieliszek ponownie zapełniony przezroczystą, wysokoprocentową cieczą, który momentalnie stał się pusty.

                Fajnie, tylko że on nie upił z niego ani jednej kropelki.

                Zirytowany odwrócił się w stronę dziewczyny. I dokładnie w tej chwili ją poznał.

                Jęknął, z niezadowoleniem marszcząc nos i brwi, gdyż nie miał zamiaru wracać do tamtego dnia, a raczej nocy, jednakże nie mógł nic na to poradzić, że dziwka właśnie siedziała obok niego, oblizując wargi po trunku.

- Sądzę, że nasza znajomość nie zaszła tak daleko, byś mogła pić moją wódkę. Za którą zapłaciłem. – wysyczał jej prosto w twarz.

Roześmiała się tak głośno, że kilka ciekawskich spojrzeń powędrowało w ich kierunku, a sądząc po minach i tym charakterystycznym błysku w oku, nie dało się nie zauważyć, iż każdy z obecnych w lokalu pomyślał tylko o jednym, co w sumie wcale go nie dziwiło. Pijany, młody chłopak. Całkiem przystojny zresztą. I ewidentna prostytutka, która siedziała tuż obok niego. Cóż innego to mogło oznaczać?

No tak… zapomniałby… na pewno przyjacielską rozmowę.

                Szatynka momentalnie ucichła, jakby uświadamiając sobie jakąś niezwykle istotną rzecz, gdyż przeszyła go spojrzeniem, z którego wyczytać się dało co najwyżej – niewiele. 

                Z przyczyn bliżej nie określonych przeszły go zimne dreszcze.

- Nie będziesz więcej pić.

- Nie masz prawa mi mówić, co mogę, a czego nie.

                Bo taka była prawda. Ona (tak właściwie to jak miała na imię?), nagle zapragnęła robić za jego prywatną opiekunkę, a według tego, co było mu wiadome – na niańkę był już ciut za dłuży. Zresztą – tak naprawdę – nie znał jej, ani ona jego, a jedna, przypadkowa noc, na pewno nie była czymś, na podstawie czego można by mówić o jakichkolwiek powiązaniach.

                Zresztą na świecie nie było takiej osoby, która miałaby jakiekolwiek, choć najmniejsze prawo do rządzenia nim.

Pogratulował sobie w myślach kolejnego, maleńkiego kroczku naprzód, gdyż uświadomił sobie, że niewiele go interesuje to, co powiedziałaby Lena.

Bo jej nie było. Umarła. Odeszła. A on wyobraził sobie jej grób usypany z ziemi, na której nie byłoby nic. Ani jednego kwiatka czy znicza, bo tacy ludzie jak ona, nie zasługiwali na pamięć.  Czyjąkolwiek.

A na pewno nie jego.

- Twoja siostra od zmysłów odchodzi, szuka cię wszędzie, a ty siedzisz nad kieliszkiem z wódką  obrażony na cały świat jak małe dziecko, które nie dostało zabawki.

                Momentalnie podniósł głowę do góry, spoglądając ponownie na dziewczynę. No tak – teraz wszystko nagle zaczęło mu się wydawać logiczne. Marika była dziwką, podobnie jak ta, która siedziała obok niego. Na pewno się znały. A on, od pewnego czasu, nie miał żadnego kontaktu ze swoją bliźniaczką czy starymi, ponieważ po prostu nie wracał do domu, a jeśli już to robił, to akurat wtedy, gdy był całkowicie pusty, a widział go jedynie uwiązany na łańcuchu przy budzie pies.

                Uznał, że nie może ciągle tu siedzieć, bo dziewczyna na pewno nie przestałaby mu prawić kazań, dlatego rzucił na blat jakiś banknot, nawet nie patrzył o jakim nominale, a następnie, bez ani słowa wyjaśnienia, wyminął ją tak szybo, na ile się tylko dało.

                Jedyne za co był jej wdzięczny, to fakt, że go nie zatrzymywała.

 

Wszystko, co go otaczało,  wirowało w niebezpiecznie szybkim tempie, nie potrafił skupić wzroku na jednym, ściśle określonym punkcie,  czuł, że się dusi.

Gwałtownie nabrał w płuca powietrza, ale było go tak mało…

Musiał wyjść, teraz. Natychmiast.

 

Gdzie się podziały te cholerne drzwi?

O! Są!

 

Wypadł na zewnątrz , potykając się po drodze o nierówny chodnik przed budynkiem oraz niemal przewracając jakiegoś faceta, który tylko obrzucił go tysiącem wyzwisk, ale on do takiego czegoś był w sumie przyzwyczajony.

Ćpun, pijak, żul.

Oraz to chyba najlepsze, co ostatnio usłyszał: Biedny chłopiec, który uciekł z domu dziecka i pewnie jest głodny.

Tak, był głodny, ale nie w takim sensie, jak ta niczego nieświadoma kobieta myślała.

Skończyły mu się narkotyki, a siłą powstrzymywał się przed tym, by wziąć. Bo…

Ogarnij się, chłopie. Przecież nie obchodzi cię to, co ona pomyśli, prawda?

No właśnie. Więc na co jeszcze czekasz? Jak weźmiesz będzie lepiej, dużo lepiej niż po alkoholu.

Ponownie zachłysnął się powietrzem, nie potrafiąc prawidłowo dostarczyć go do płuc, które tak bardzo go potrzebowały. Upadł na kolana, zdzierając sobie przy okazji skórę na dłoni.

Nieco cierpki, ale cholernie pieczący ból rozszedł się po jego całym ciele, sprawiając, że na chwilę odzyskał sprawność umysłu i ciała, ale dosłownie sekundę później wszystko runęło niczym domek z kart. Tak łatwo, tak…

… naiwnie.

 

Jej głos.

Głos, który wołał jego imię.

Głos, który na pewno sobie wyobraził.

                A po chwili usłyszał jeszcze kroki. Ktoś biegł. Bardzo szybko, tak szybko, że po prostu się pogubił, z której strony nadchodziła wyimaginowana pomoc.

                Niemniej, naprawdę tylko jedna rzecz mogła zakończyć jego cierpienia – ciemność.  Tak też się stało – podług jego życzenia. Choć ten jeden, jedyny raz.

 

~ ~ * ~ ~

                Oczy otwierał bardzo powoli, jakby bojąc się tego, co może ujrzeć.  Miał zresztą rację, biorąc pod uwagę to, czego zazwyczaj doświadczał. Ale tym razem nie była to żadna melina, gdzie leżałby pośród wielu butelek i strzykawek. Nie.

                Zmrużył powieki, próbując skupić się na tym, by rozpoznać pomieszczenie, ale promienie słońca skutecznie mu to umożliwiały. Mimo to, po kilku sekundach, doszedł do wniosku, że leży po prosu w swoim pokoju. Zabawne.

                Próbował przypomnieć sobie, jak się tam dostał, ale bez powodzenia. Delikatnie przekręcił się na drugą stronę i zamarł, natrafiając na jej pełen wyrzutu, ale i łez wzrok.

                Wzrok, który utkwiony był w jego osobie.

                Nie wiedział, co tu robiła, bo przecież nikt jej nie prosił o obecność. Sama zresztą powiedziała mu, że on nic jej nie obchodzi, że nie wróciła dla niego, że…

                No właśnie. Co, więc tu jeszcze robiła?

                Poczuł, jak zaczyna narastać w nim wściekłość i nienawiść do tej drobnej dziewczyny, a przecież, jeszcze przed kilkoma dniami, byłby gotów oddać za nią własne życie.

                Ale czy teraz by tego nie zrobił? Nie wiedział.

- Wojtek, ja…

                Pokręcił przecząco głową. Nie chciał jej słuchać, nie był w stanie tego robić, dlatego też z jego ust wyszło jedno, krótkie, ale jakże wiele znaczące słowo, wypowiedziane nadzwyczaj spokojnie.

- Wyjdź.

Nie ruszyła się z miejsca, nawet nie drgnęła, co doprowadziło go do jeszcze większej furii, dlatego też niemal poderwał się do pozycji siedzącej.

- Powiedziałem, że masz wyjść do jasnej cholery!      

                Z jej twarzy, w tamtej chwili, nie potrafił wyczytać jednej, głównej i przeważającej emocji, choć przecież… co go to obchodziło?

                No właśnie – nic.

                Widział, że chciała coś jeszcze powiedzieć, ale opadł z powrotem na poduszki, próbując się uspokoić. Nadaremnie.

                Niemniej Lena wyszła, a głośne trzaśnięcie drzwi wyjściowych zasygnalizowało, że opuściła nie tylko jego pokój, ale też dom.
 
_____________________________________
To jest bez sensu.
Dalsze pisanie jest bez sensu.
Straciłam serce do tego opowiadania, albo po prostu mnie przerosło. Nie wiem.
Ósemki pewnie nie będzie.
Nic nie ma sensu.

sobota, 5 października 2013

6. Parfois je suis différent... Parfois.


~ ~ * ~ ~

 

Stał w jednym i tym samym miejscu. Oczywiście – mógł zrobić w tej chwili wszystko. Wrócić się do domu, wyciągnąć z kieszeni ten ostatni woreczek, który się tam znajdował lub zabrać ojcu jakąś butelkę z wódką, a później po prostu zapomnieć. Mógł również uciec. Ale on już tak nie potrafił.

Po prostu poczuł, że musi znać prawdę, bo inaczej zwariuje. Teraz. Nawet jeśli to wszystko niosłoby za sobą różnego rodzaju konsekwencje. Tak naprawdę nie obchodziło go to, jak on sam będzie się czuł, gdy się dowie – miał to gdzieś, ale po prostu… chciał zrozumieć.

Chciał jej wybaczyć.

Sam nie wiedział, kiedy zaczął za nią biec. Po postu zrobił to podświadomie, tak jakby to nie on decydował, ale coś więcej. Umysł. Serce. Dusza. Sumienie.

Momentalnie w twarz uderzył go podmuch zimnego wiatru, a z nieba - jak na złość - siąpił drobny deszcz, ale jemu to nie przeszkadzało, gdyż cel miał tylko jeden: odnaleźć ją, dogonić, porozmawiać. I tym razem nie chciał się kłócić, po prostu nie miał już na to siły. Tak naprawdę wystarczyłoby mu tylko jej towarzystwo.

Jak kiedyś, gdy to całe gówno, jakim jest jego życie, było dużo prostsze i mniej skomplikowane. Kiedy jednym z poważniejszych problemów -  oprócz ojca - wydawała się być dwója z matmy, ponieważ, przed kilku laty, uczniem był wyśmienitym.

Ale to było jakiś czas temu i nie miało wrócić już nigdy, choć on gdzieś tam głęboko w sercu chciał się wrócić do tamtych po prostu fajnych dni, choć dziś już nie pamiętał, co to określenie tak naprawdę oznaczało.

Dla niego takie były teraz narkotyki.  O tak – jak się miło i przyjemnie po nich człowiekowi robiło, szkoda tylko, że działały zbyt krótko, a wtedy najbardziej bolał go fakt, że stwarzały one pewnego rodzaju iluzję, która była niezwykle krucha i przede wszystkim nietrwała.

A on pragnął czegoś, co pozwoliło by mu się cieszyć każdą chwilą, całym życiem bez uzależnienia. Bez świadomości tego czy ma pieniądze na kolejną działkę czy też nie. Sęk w tym, że był niemal przekonany, iż to nie będzie możliwe już nigdy.

Poczuł jak strugi coraz bardziej ulewnego deszczu, płyną po jego twarzy, ale niewiele go to w tejże chwili obchodziło. Przystanął w miejscu, łapczywie chwytając w płuca wilgotne powietrze  oraz rozpaczliwie rozglądając się dookoła, ale otaczała go po prostu szarość. Zwykła, przeciętna. I nie było tu mowy o kolorach, ale o rzeczywistości. Bo on nie zwracał uwagi na większe szczegóły, było mu wszystko jedno, dlatego uważał, że wszystko jest takie… nijakie i pozbawione głębszego wyrazu.

Niedbale odgarnął z czoła mokry kosmyk włosów, przylepiony do jego skóry pod wpływem wilgoci,  a następnie po prostu zapatrzył się w pustą przestrzeń przed sobą, która jednak taka nie była.

Gdy tylko zobaczył zarys  postaci siedzącej w oddali, na górce, gdzie w dzieciństwie kochali przebywać, od razu wiedział, że to ona. Mimowolnie uśmiech wkradł się na jego wargi. I nie, nie był ani wymuszony ani gorzki tylko taki… beztroski, swobodny.  Niemniej po chwili się opamiętał i przybrał swój normalny wyraz twarzy, gdyż chyba po prostu się przestraszył tego, co się z nim dzieje. Tak dawno nie miał żadnego powodu do prawdziwej radości… Nawet jeśli razem z drużyną wygrywał mecz… Od tych czterech lat ani razu tak naprawdę się nie cieszył.  W sumie sam nie widział takiej potrzeby. Czy było mu z tym dobrze? Tak, chyba tak. Po części. Ale ta jego druga połówka, ta już dawno zapomniana i pokryta kurzem, która właśnie teraz dawała o sobie znać, cierpiała. Krwawiła. A on to czuł, bo był niezwykle mocno z nią utożsamiony.

                Kolejne krople deszczu moczyły jego ubranie, ale odpuścić nie mógł. Nie był w stanie. Nie teraz, gdy nadarzyła się okazja, a przede wszystkim się odważył. Jakaś istotna bariera w nim pękła, ponieważ chciał jej powiedzieć to wszystko, co było w listach. To, co powinna przeczytać już dawno temu.

                Prawda była taka, że od zawsze czekał na tą rozmowę. Oczywiście nie przewidział wszystkich okoliczności, w jakich będzie się ona rozgrywać, ale czy to naprawdę było takie ważne? Najistotniejszym faktem wydawało się to, że Lena tam była. W odległości jakiś dwustu metrów od niego. Może nawet niecałych. Ona, dziewczyna, która – choć nieświadomie -  sprawiła, że przez chwilę poczuł się jak ktoś ważny. Ona, ...

                ... którą pokochał całym swym chłopięcym sercem i znienawidził tym dorosłym. Tym tak bardzo bezwzględnym.

                Wziął głęboki wdech, później drugi, a następnie po prosu wykonał ten pierwszy, przecież najtrudniejszy krok w jej stronę. I choć szedł pod górkę, miał wrażenie jakby było całkowicie odwrotnie. Jakby zjeżdżał z niej rowerem i nie musiał pedałować.

                Dziewczyna siedziała, wpatrzona w jeden punkt. Na głowie miała kaptur, więc przynajmniej nie mokła za bardzo, a to było dla niego niezwykle istotne. Nie chciał, by zachorowała, by było jej zimno czy niewygodnie. Po prostu uważał, że jego obowiązkiem było przypilnowanie, aby niczego jej nie brakowało, by wszystko było tak, jak ona chciała.

                Cicho podszedł do skulonej sylwetki i właśnie wtedy ogarnęła go ta zwykła bezradność, gdyż przez cały czas w myślach kołatały mu się słowa wypowiedziane przez Marikę, że ona tu nie wróciła dla niego.

                Poczuł jak serce mu przyśpiesza, ale musiał spróbować. To była jedyna okazja. Niepowtarzalna. Zapewne ostatnia. Niepewnie usiadł obok niej i spojrzał na las, na który zawsze patrzyli z podziwem, gdy byli dziećmi. Jedna, wyjątkowo urodziwa, sosna zazwyczaj była królową tych pozostałych, nieco niższych drzewek. Kto by pomyślał, że potrafili tak całymi godzinami wymyślać nietworzone historyjki  na temat tego królestwa… 

                A teraz? Siedzieli obok siebie bez ani jednego słowa. Tak, jakby byli zwykłymi, nieznającymi się turystami, którzy oglądali piękny widok. W myślach roześmiał się ironiczne, gdy uświadomił sobie głupotę tego porównania.

                Odwrócił wzrok od lasu, a następnie przeniósł go na piękną twarz dziewczyny, z której nie potrafił jednak odczytać nic. Miał wrażenie, że została wykuta z marmuru, który pozostawał nieruchomy, bo ona… zdawała się nie czuć nic. Ani zimna ani wiatru czy też jakiś pojedynczych kropelek wody, które skapywały z jej kaptura. Zero wszystkiego oraz niczego. Zastanawiał się, czy w ogóle zauważyła jego obecność, ale doszedł do wniosku, że raczej musiała, bo innego wytłumaczenia po prostu nie było.

                Kolejny głęboki wdech. I wydech.

                Musiał zacząć. Skoro już tu przyszedł, to nie mógł po prostu przesiedzieć tak cały czas, patrząc się na królową sosen.

                No dalej, nie rób z siebie gorszego debila niż jesteś!

                Ha! Pytanie czy było to jeszcze możliwe. Osobiście sądził, że raczej nie.

- Lena… – wzdrygnął się na dźwięk własnego głosu, który był taki strasznie suchy i praktycznie pusty, ale postanowił kontynuować – Po prostu mi wyjaśnij. O nic więcej nie będę pytać.

Przez chwilę po prostu siedziała, nadal patrząc przed siebie, ale nagle otrząsnęła się z zamyślenia i nieco nieprzytomnym wzrokiem spojrzała prosto na niego, analizując po kolei każdy milimetr jego twarzy, zatrzymując uwagę na oczach.

Wtedy właśnie dotarło do niego to, że go sprawdza. Najzwyczajniej w świecie patrzyła czy był na haju czy nie. A to go zabolało wyjątkowo mocno, jednak odważnie wytrzymał jej wzrok.

- Wytłumaczysz mi, dlaczego tak nagle zniknęłaś, a teraz jakby nigdy nic wracasz po kilku latach? – spytał ponownie, gdyż na pierwsze pytanie odpowiedzi nie uzyskał żadnej. Co prawda był niemal przekonany, że tym razem efekt będzie podobny ale mimo to musiał próbować do upadłego.

                Gdy po jakiejś minucie nic nie zmąciło ciszy, która panowała pomiędzy nimi, doszedł do wniosku, że siedzi tam tak właściwie niepotrzebnie. Jego siostra miała rację, mówiąc, że powinien zapomnieć o tej dziewczynie raz na zawsze, ale po prostu nie był w stanie. A wszystko co go tylko otaczało, co widzialne i niewidzialne, było tego najwiarygodniejszym świadkiem. Już miał się podnieść, gdy Lena nagle zrobiła to pierwsza i otrzepała czarne spodnie z ziemi. Odwrócił od niej spojrzenie, ponieważ po prostu nie chciał, by widziała to, czego nie potrafił za wszelką cenę ukryć.

                Tego, że ją po prostu kochał. I tylko to się liczyło. Nie fakt, że go zraniła wyjeżdżając. Widocznie miała jakiś dobry powód, a on głęboko wierzył, że kiedyś go pozna. Ten policzek, który nadal go piekł uświadomił mu fakt, że ona miała po prostu rację. Że też ma prawo do podejmowania własnych decyzji, choć szczerze wątpił, czy akurat tamta była uzależniona od niej, ale mimo wszystko.

                Był największym idiotą chodzącym po tej ziemi.

- Tu nie ma nic do wyjaśniania.

                Jej głos zawisł niefortunnie w powietrzu tak, jakby niósł wiadomość trudną do pojęcia. I ona rzeczywiście właśnie taka dla niego była. Dziwna, zagmatwana, a jednocześnie tak boleśnie prosta. Nic dla niej nie znaczył, a tego nie był w stanie zakodować w swym umyśle.

                Poderwał się na równe nogi, ale zrobił to zbyt gwałtownie, bo foliowy woreczek z białym proszkiem wypadł z jego kieszeni.

                A ona go zobaczyła.

- Widzisz, Wojtek? To, co było kiedyś, nie wróci już nigdy. – powiedziała gorzko i odwróciła się od niego, a następnie szybko zbiegła w dół górki, tak iż nie zarejestrował momentu, gdy zniknęła mu z pola widzenia.

                Był niemal pewny, że nie zapomni wyrazu jej twarzy. Nie widział tam złości – nie. Tylko żal, jakąś niemoc i bezradność, a to wszystko razem tworzyło mieszankę wybuchową, która ponownie rozerwała jego ciało na małe kawałeczki rozpaczy.

                Zamiast za nią pobiec, po prostu schylił się po to, co leżało pod jego nogami, a następnie  - niewiele myśląc – wysypał sobie nieco proszku na dłoń.

                „(…) Odeszłaś i pewnie nigdy już nie wrócisz, Leno, ale błagam… postaraj się mnie zrozumieć.”
 
______________________________
Sama staram się go zrozumieć, ale nie potrafię. Naprawdę.
Wstawiam dziś, ponieważ chciałam sobie poprawić samopoczucie, wiedząc, że właśnie zniszczyłam jego życie jeszcze bardziej. Oj tak, jaka ja jestem okrutna...
Ironiczne, nie?
Ale dobra, z cyklu ciekawostek o tym opowiadaniu:
1) Rozdział ten miał być wstawiony dopiero pod koniec października, choć powstał jeszcze we wrześniu (do tej pory nie wiem, jak ja tego dokonałam);
2) Co mi przyszło do głowy? Napisać już epilog. Nie martwicie się, jeszcze nie kończę, jemu da się wszystko jeszcze bardziej spieprzyć, to dopiero początek.
O matko, jak to złowieszczo zabrzmiało.... W każdym bądź razie epilog powstał, ale został równie szybko przeze mnie usunięty, gdyż stwierdziłam, że jest po prostu kompletną porażką.
Jak ten rozdział zresztą, bo w ogóle nie powinnam go wstawiać.
Nie bić.
Także no. Pozdrowienia ze Starożytnej Grecji, którą własnie pochłaniam, ale jestem przerażona tym, ile mi jeszcze tego zostało.
Do kiedyś tam!