piątek, 31 stycznia 2014

15. Je vais à toi, cher...


~ ~ * ~ ~

                To właśnie tego dnia jej ciało miało być złożone do grobu, przysypane czarną ziemią, a następnie przykryte kwiecistym kocem. Również tego dnia powinien się z nią ostatecznie pożegnać, zamknąć jakiś rozdział w swoim życiu i rozpocząć nowy – taki, z jakiego ona byłaby zadowolona.  Ale przecież wypadałoby, by zrobił wiele innych rzeczy, a jednak on po prostu… leżał. Całymi dniami, ze wzrokiem utkwionym w białym suficie lub oknie.

                Ludzkim odruchem w takiej sytuacji byłyby łzy. On nigdy więcej już nie płakał; nie po przeczytaniu listu. Pozostała mu jedynie niema rozpacz, przeżywanie swojego bólu w ciszy i kompletnej samotności.

                Samotnej samotności – jeśli ktokolwiek  oprócz niego wiedział, na czym ona polegała.

                Przestał obcować z innymi ludźmi, przestał być człowiekiem; nawet wrakiem nie można było go w tamtej chwili nazwać, bo przecież wrak jeszcze jest, a jego…

                Jego już na świecie po prostu nie było.

~ ~ * ~ ~

                Marika poruszała się tak cicho, że nawet nie zauważył, kiedy znalazła się tuż obok łóżka ze wzrokiem bacznie utkwionej w jego niemal martwej, wyprutej z wszelakich uczuć, twarzy. Przez moment po prostu stała, tak, jakby nie miała jakiegoś konkretnego powodu wizyty, ale później usiadła i wzięła go za rękę.

                On sam ani drgnął.

- Wojtuś, wyprasowałam ci garnitur. – szepnęła, ale jemu wydawało się, że wykrzyczała te słowa prosto do jego ucha, gdyż przecięły ciszę wokół niego panującą w sposób co najmniej drastyczny. W jednej chwili głowa zaczęła mu pękać, a on poczuł, że brakuje mu tlenu, choć okno było uchylone i na pewno nie było to możliwe.

- Nigdzie nie idę.

                Słowa te ledwo znalazły siłę by wydostać się z jego ust, miał też wątpliwości, czy jego siostra je usłyszała, ale jakoś niespecjalnie go to interesowało, bo nagle - do jego głowy - dotarł ich straszny sens.

                Miał nigdy nie założyć tego czarnego garnituru.

                Nie spojrzeć na jej blade, martwe oblicze, które byłoby po raz ostatni ukazane zebranym na cmentarzu.

Nie ujrzeć trumny spuszczanej do głębokiego dołu, wykopanego uprzednio przez dwóch grabarzy.

                Nie rzucić symbolicznej grudki ziemi.

                Nie położyć bukietu jej ulubionych, białych róż i nie zapalić lampki.

 Nie powiedzieć: „żegnaj, kochanie”.

                Tak. Bo po prostu nie mógł tego zrobić. Był słaby, tak cholernie słaby i wiotki; niebezpieczeństwo stanowiło dla niego najmniejsze, nawet na pozór nieistotne uderzenie powietrza. To ona zawsze mówiła o jego sile, ale nie była nieomylna…

                Była…

                Przecież jej już nie ma i nigdy nie będzie.

- Zostaw mnie w spokoju.

                Słowa te ponownie wyszeptał, ale włożył w nie więcej zdecydowania, bo o uczuciach nie można było mówić.

                Prawda była taka, że jeśli kiedykolwiek jakieś miał, to odeszły wraz z nią. Na zawsze. I nigdy już nie wrócą, tak ja ona zresztą, a on pozostanie taką suchą, pustą, beznamiętną, niezdolną do egzystowania skorupą.

- Jeśli oswoisz się z jej śmiercią, zrozumiesz sens swojego istnienia, Wojtek. – powiedziała Marika, a następnie podniosła się z łóżka i wyszła, cicho zamykając za sobą drzwi.

                Ale on nie potrafił zrobić tego, o czym mówiła jego bliźniaczka.

                Nie był w stanie nawet spróbować.

~ ~ * ~ ~

                Brama cmentarna cicho zaskrzypiała, gdyż już dawno powinna być wymieniona na nowszą, ale nadal tego nie zrobiono, bo przecież na tak błahe i nieistotne rzeczy nie zwraca się uwagi, odkłada na później. Na tym głównie polega prawdziwe życie.

                Poszedł tam, owszem, jednak tylko po to, by się pożegnać. Na zawsze. W samotności, bo pogrzeb odbył się rano, a on postanowił to zrobić wieczorem. Nie przeszkadzała mu nawet pogoda, konkretniej nadciągająca ze wschodu burza i szalejący wiatr. Co go to niby obchodziło?  Szedł tylko dla jednej osoby. Dla Leny, dziewczyny, która była całym sensem jego życia.

                A w dłoniach trzymał ogromny bukiet białych róż.

                Sto perfekcyjnie przyciętych kwiatów, które od zawsze tak bardzo jej się podobały, bo były naznaczone pięknem smutnej rzeczywistości.

                Grób odnalazł bez kłopotów, gdyż Marika wszystko mu opowiedziała. I może jej wydawać by się mogło, że nie słuchał, ale się myliła. Po prostu nic nie mówił, nie reagował, nie dawał znaku życia, niemniej każdą istotną informację kodował w pamięci niezwykle dokładnie.

                Przystanął w odległości kilku kroków od tego miejsca.

                I patrzył.

                Lustrował wzrokiem każdy kwiatek, każdą wstążkę z napisem Ostatnie pożegnanie, znicze, które mimo wiatru nadal się paliły. W końcu tabliczkę z wyrytym imieniem, nazwiskiem, datą urodzin i śmierci oraz skromną adnotacją Spoczywaj w pokoju.

                To wszystko miało być oznakami pamięci?

                Czy ci, którzy tu dziś przyszli, tak naprawdę ją znali? Czy wiedzieli o niej to, co on?

                Widocznie nie, ponieważ białych róż, wśród wiązanek, nie było.

                Powoli podszedł do grobu, a bukiet sam wypadł mu z rąk, całkowicie się rozsypując. Sprawiając, iż niesamowitej urody kwiaty pokryły dosłownie  każdy jego milimetr, upamiętniając to, co upamiętniać miały za zadanie.

- Nie dałem rady, Lena. – zaczął, ale czuł, że zupełnie nie jest w stanie kontrolować tego, co mówi. – Po prostu nie dałem i wiem, że czas tu nic nie pomoże, zresztą ty pewnie też gdzieś tam na górze to czujesz, prawda?

                Mimowolnie spojrzał w niebo, które jakby w odpowiedzi na jego słowa przecięła błyskawica, a po chwil ciszę, która nie wiadomo kiedy zapanowała, przerwał bardzo wyraźny grzmot, by później znów pozwolić panować temu stanowi uśpienia rzeczywistości, jaki zazwyczaj występował właśnie przed burzą.

                On sam zaś się roześmiał. Tak pusto, przeraźliwie pusto, niemal błagalnie.

                Chciał prosić o siłę, by powiedzieć coś jeszcze, chciał jej wyznać wszystko, choć przecież skoro obiecała, że zawsze będzie przy nim, to powinna już wiedzieć, tak?

- Idę do ciebie, kochanie. – szepnął, przenosząc wzrok na jej miniaturowe zdjęcie – I tam już na zawsze będziemy razem. W szczęściu lub nie, co to za różnica? Po prostu chcę być tam, gdzie ty.  Bo dla mnie ten świat nie ma już kompletnie żadnego znaczenia, ponieważ jeśli jestem świadom tego, że ciebie tu już nie ma, nie potrafię żyć. Ja tego nawet nie potrzebuję.

                Kolejna błyskawica rozświetliła kompletnie czarne niebo, a pierwsze masywne krople deszczu zaczęły uderzać o płyty otaczających go pomników. I wtedy przypomniał sobie o jeszcze jednej rzeczy.

                Z kieszeni bluzy wyjął list. Tak, ten sam odczytany po jej śmierci, ten sam ze znajdującą się w środku prośbą o znalezienie siły, o normalne życie i w końcu ten sam, którego strzępki po chwili pokryły rozsypane wcześniej kwiaty.

- Niczego ci nie obiecam, Lena. Przepraszam, ale po prostu nie mam innego wyjścia.

                Powiedział to głosem nad wyraz mocnym i dobitnym. Takim, który echem rozniósł się po całym cmentarzu.

                A on sam zaczął biec w kierunku wyjścia,  nie zważając na strugi wody, które spływały mu po twarzy i moczyły ubranie.

                Nawet deszcz pragnął go zatrzymać, jednak bezskutecznie.

                Bo tak już po prostu musiało być.

 

 

~ ~ * ~ ~

                Dom świecił pustkami. Mariki nie było, matka z ojcem pewnie gdzieś chlali na zabój. Zresztą może to i lepiej?

                Wszystko miał przygotowane wcześniej; wszystko to znaczy strzykawkę oraz śmiertelną dawkę heroiny, bo tak, jeśli miał zginąć, to właśnie w taki sposób a nie inny. W końcu plakietka z napisem ćpun Wojtek  nigdy nie została z niego zdjęta, prawda?

                I w sumie nie zastanawiał się ani chwili; wszedł do tego prymitywnego pomieszczenia, które ponoć było jego pokojem, spokojnie, bez zbędnych uczuć podszedł do szuflady i wyjął z niej to, czego potrzebował.

                A później… jeszcze raz smętnym wzrokiem wyjrzał przez okno, dochodząc do wniosku, że nie, nie żałuje tego, co już za chwilę miało nastąpić.

                Cienka igła przebiła jego skórę, a zabójcza ilość substancji przedostała się do krwiobiegu…


                                Ostatni oddech, ostatnie spojrzenie na świat, ostatnie uderzenie serca… Ostatnia myśl. O niej. Tylko o niej. Zawsze o niej, co było paradoksem, bo robił to właśnie z jej powodu. Nie, nie przez nią, ale z jej powodu.

                Przestał zwracać uwagę na otaczające go rzeczy, które były coraz bardziej niewyraźne. Nawet nie próbował się podnieść spod ściany. Nie czuł już prawie niczego, wszystko przestało istnieć, bo w jego myślach była tylko ona.

                Jakimś cudem jego zmysły zarejestrowały jeszcze fakt, że po policzku spłynęła mu łza. Ciężka, samotna łza. Płakał, co naprawdę nie miało sensu, bo nikt nie był w stanie mu już pomóc, gdyż umierał. Na własne życzenie.

Ostatni rozpaczliwy ruch dłoni, ostatnie uderzenie serca…
 
______________________
Nie wierzę, że On zginął.
Nie wierzę, że pozostał tylko epilog, który jest już gotowy. Napisałam go nawet wcześniej niż ten rozdział. Dodam go w niedzielę, bo chcę, żeby każdy wszystko "na świeżo" zrozumiał. Choć ten ostatni wpis będzie inny, całkowicie inny. Takiego epilogu nie czytałam jeszcze nigdzie, ale nie wyobrażałam sobie, by mógł on wyglądać inaczej. I jestem z niego dumna, wiecie? 
A teraz, mimo mojej choroby, która przeciągnęła się na tydzień, biorę się za pisanie prac semestralnych ze stosunków międzynarodowych i protokołu dyplomatycznego. Tak na "osłodę".
Buziaki! :*
 
 

4 komentarze:

  1. Ty wiesz, w jakim ja byłam w stanie wczoraj, gdy to przeczytałam.
    I teraz nie byłam zdolna tego przeczytać, bo to zbyt wiele, zbyt wiele bólu, poruszenia i emocji.
    Ale mam taki ambitny plan na po maturce, mam listę rzeczy do przeczytania i to opowiadanie też na pewno tam trafi. I wtedy przeczytam je w całości i wtedy będę to wszystko przeżywać od nowa.
    I wiesz, że to było doskonałe.
    Wiesz, że jestem niesamowicie z Ciebie dumna i bardzo Cię podziwiam, bo napisanie tego opowiadania musiało wymagać wiele odwagi. Zrobiłaś coś niezwykłego, a to było jedno z najwspanialszych opowiadań jakie kiedykolwiek czytałam.
    I tak, jeszcze epilog, który już znam, ale jak już się tu pojawi to wtedy Ci podziękuję za wszystko i jeszcze raz podkreślę, że jesteś genialna.
    Kocham Cię, słoneczko <333

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja teraz znów ryczę. Normalnie ryczę.
      Kocham Cię <3

      Usuń
  2. to bardzo smutny rozdział. Popłakałam się, wiesz? Tak bardzo w myslach chciałam by się nie zabił. Łudziłam się, że tego nie zrobi, że uzna że pokona wszelkie przeszkody i jeszcze nie raz uśmiechnie się nad grobem Leny i powie " Wygrałem, dla Ciebie". Jednak okazał się słabszy? Szkoda. Naprawdę płakałam. Szkoda, ze zostały już tylko epilog :c

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Od początku mówiłam, abyście się nie łudzili, mówiłam. A jednak ja też miałam nadzieję. Naprawdę. I też ryczałam, gdy pisałam, a później czytałam.

      Usuń