środa, 29 stycznia 2014

14. Au Revoir!


         Od autorki: Piosenkę z "Natchnienia" trzeba odtwarzać minimum dwa razy, by starczyła na cały rozdział.  Niestety jest krótka, a mi zależy, aby akurat ona znalazła się w podkładzie.                                                                                  
 
~ ~ * ~ ~

 

          Jej skóra miała idealną, śnieżnobiałą barwę, ale ten odcień znacząco różnił się od koloru otaczającej jej, szpitalnej pościeli. Niezdrowa bladość zdawała się kontrastować z tym wszystkim, co ją otaczało. Lekarze cały czas powtarzali mu, że musi czekać, że największy kryzys  minął, a gorączka trapiąca jej drobne ciało została opanowana. Mówili też, iż jej wybudzenie to tylko kwestia kilku najbliższych godzin.

          On im wierzył, bo przecież komuś musiał, prawda? Wiedział, że już nie może robić sobie żadnych nadziei. Naprawdę wiedział! Naprawdę!...

          … dlaczego nie potrafił, więc przyjąć do wiadomości tego wszystkiego, co się właśnie działo? Dlaczego nadal powtarzał sobie, że będzie dobrze?

          Poruszone do głębi pielęgniarki twierdziły, że musi iść się chociażby przespać czy przebrać, że i tak już jest wystarczająco wyczerpany. Widziały, jak się męczy, widziały, jak bardzo to wszystko przeżywa i starały się, jak tylko mogły, by mu choć trochę pomóc. Jedna z nich przyniosła dla niego nawet koc, bo noce spędzone na szpitalnych korytarzach były dosyć chłodne. Pierwszego dnia chcieli go wygonić. Przecież wyraźne wyznaczone były godziny, w jakich można było składać wizyty chorym. Kiedy jednak on pozostawał nieugięty, przyzwyczajono się do jego obecności, a do domu chodził na chwilę, po raz pierwszy -  dnia trzeciego i wtedy też nie pozostawił Leny samej, ale wymienił się z Mariką, która miała natychmiast do niego dzwonić, jeśli cokolwiek by się działo.

          Właśnie… ile ona tak leżała na szpitalnym łóżku blada, nieprzytomna i całkowicie bezbronna?

          Tydzień. Tego dnia mijał akurat równy tydzień, który wydawał się trwać rok, albo dekadę, albo wiek, albo milion, albo… albo dwieście takich milionów lub nawet miliard lat.

          Miliard lat trwającej męczarni i palącej niepewności, który był rokiem cierpienia, a to z kolei tylko tygodniem kompletnej rozpaczy pomieszanej z coraz bardziej nasilającą się beznadzieją. Czy może być coś gorszego?

          Owszem.

          Świadomość, że nic nie można zrobić, że jest się kompletnie bezradnym wobec otaczającej rzeczywistości, która wypala człowieka doszczętnie.

           która zabiera nam ostatnią zdrową kroplę krwi. A ona przecież tak cholernie istotna jest w naszym życiu.

          Niestety jedynym, choć momentami boleśnie niesprawiedliwym.

 

~ ~ * ~ ~

                Kiedyś gdzieś słyszał, że do ludzi pogrążonych w różnego rodzaju śpiączkach, trzeba mówić. Dużo mówić. Nie był pewien, czy w jego przypadku mogłoby to cokolwiek pomóc, przecież zemdlała w wiadomych okolicznościach, tuż po tym, jak kazała mu się na zawsze wynosić.

                Co jednak szkodziło mu spróbować?

                Nie była już podłączona do wszelakich aparatur, które podtrzymywałyby jej procesy życiowe, ponieważ według lekarzy było to zbędne. Pozostała jedynie kroplówka. Jednak mimo tego, iż jej stan teoretycznie się poprawiał, dziewczyna nie odzyskiwała przytomności.

                On siedział przy niej całymi dniami. Siedział i zazwyczaj wspominał to, co było kiedyś, a jeśli już nie był w stanie mówić, bo targała nim zbyt duża rozpacz, trzymał ją po prostu za rękę, jakby tym na pozór niewinnym gestem, chciał jej dać niemy dowód swojej ciągłej obecności.

                Tego dnia też tam był. Był i patrzył na jej bladą, ale ciągle idealną twarz, przeplatał swe palce z jej i myślał nad tym, co mógłby jej w tym momencie powiedzieć, jednak nic sensownego nie przychodziło mu do głowy.

- Wiesz, że nie wiem, co dziś mógłbym wspomnieć?  - spytał, ale odpowiedziała mu tylko głucha cisza – Ja… ja nie mam pojęcia, co będzie, Lena, ale nie pozwolę ci po prostu odejść, jak wtedy. Wybij to sobie, słyszysz? Po prostu nie pozwolę, już raz cię straciłem i więcej nie mam nawet zamiaru, więc obudź się w końcu, proszę.

Brak jakiejkolwiek reakcji na jego słowa. Zresztą czego się spodziewał? Nagłego cudu, a może szczęśliwego zakończenia jak w baśniach, gdzie taka Śpiąca Królewna nagle otwiera oczy, wyrwana ze snu marnym pocałunkiem Księcia?

- Błagam, kochanie…

                Minęła minuta i nic się nie działo. Przeniósł, więc, prawie nieprzytomny od znikomej ilości snu, wzrok na okno, za którym dał się zauważyć zwykły sierpniowy poranek, choć wypadałoby zaznaczyć, że był to już koniec wakacyjnego miesiąca, a on dopiero zorientował się, że miał tego dnia urodziny.

                I kiedy przeszło mu na myśl, że najlepszym prezentem byłaby wiadomość o jej nagłym wybudzeniu, kiedy… zaczął o tym marzyć…

                Delikatny ruch jej dłoni, która schowana była w jego szczelnym uścisku, prawie niezauważalne drżenie powiek…

- Lena? – spytał bardzo cicho i niepewnie, choć serce biło mu jak oszalałe, ale oczywiście nie uzyskał odpowiedzi. Wtedy też zorientował się, że to wszystko tylko mu się przewidziało, ponieważ to jego własna wyobraźnia splotła mu figla.

                Cholernie zabawne, naprawdę.

                Poderwał się na równe nogi, chcąc uspokoić targające nim emocje. Błagał, by ruch pozwolił mu się opanować, by choć trochę mu pomógł. Dlaczego w ogóle był na tyle głupi, że po raz kolejny po prostu uwierzył? Wiara była jego zgubą, prowadziła go w kolejną ślepą uliczkę, z której nie było absolutnie żadnej drogi powrotnej.

                Jeśli jednak kiedykolwiek miał przestać ją zauważać… nigdy by tego nie zrobił, bo przecież – mimo wszystko – to dzięki niej jeszcze  jakoś się trzymał, choć przecież było to pojęcie ewidentnie względne.

- Wojtek… – niezwykle słaby, suchy, prawie niedosłyszalny szept, który wypłynął z jej ust, niemal natychmiast przywrócił go do rzeczywistości. I – pomimo tego, iż był pewien, że to kolejny okrutny żart – momentalnie się odwrócił, a sekundę później już klęczał przy jej łóżku, odgarniając z jej twarzy jakieś zagubione kosmyki włosów. Nie zauważył nawet, kiedy jego oczy zaczęły robić się mokre od wzbierającej w nich wilgoci.

                Ponownie przymknęła powieki, ale tylko na moment, zaraz je otworzyła, bo przecież nigdy nie lubiła okazywać swojej słabości, a on mimowolnie się uśmiechnął.

                Uśmiechnął przez łzy, choć nigdy nie łączył tego w jednej parze.

                Ale wiesz, że twoja radość nie może długo potrwać, prawda?

                Oczywiście. Zdawał sobie z tego sprawę.

                W końcu nie mógł wierzyć wiecznie, a to był idealny dowód na tą chorą niesprawiedliwość życia.

 

~ ~ * ~ ~

                Miało być tak pięknie… tak idealnie… tak do bólu idealnie. Mieli być razem, żyć w szczęściu, wziąć ślub i wychować dwójkę dzieci, a później się zestarzeć. Razem. Wszystko razem.

                Dobre sobie.

                Prawda była inna. Prawda była straszna. Prawda była tragicznie bolesna.

                Normalny człowiek by tego nie udźwignął, upadłby pod takim ciężarem zrzuconym na jego barki, połamałby sobie przy okazji wszystkie kości, a następnie wyzionąłby ducha, ale przecież ON nim na pewno nie był, bo te straszne życiowe doświadczenia nauczyły go jakiejś egzystencji przepełnionej rozwagą i pokorą.

                Przede wszystkim pokorą.

 

~ ~ * ~ ~

                Wybierz sobie gwiazdę.

                Wybrałem, co teraz?

                A teraz pomyśl sobie życzenie.

                Chciałbym umieć cofnąć czas, a najlepiej użyć jakiegoś magicznego przycisku i usunąć całe swoje życie doszczętnie, a później spalić na popiół każdy, nawet najdrobniejszy dowód swojego istnienia.

                Nie pozwolę Ci tego zrobić.

                Kiedy Ciebie już nie będzie, kiedy mnie zostawisz…

                Nigdy Cię nie zostawię, przestań pleść bzdury. Przecież zawsze będę przy Tobie i choć nie będziesz mnie widzieć, choć nie będziesz mógł mnie dotknąć… i choć na pewno serce mi pęknie, bo też nie będę w stanie tego zrobić, zawsze będę przy Tobie czuwać.

                Proszę Cię, kochanie… Ja nie wyobrażam sobie, że kiedy Ciebie już nie będzie ja mógłbym… Rozumiesz do cholery?! Rozumiesz mnie? Błagam, choć raz mnie zrozum! Chociaż raz… tak bardzo Cię kocham, ja nie umiem… ja… bez Twojej pomocy nie dam sobie już po prostu rady.

                Jesteś silniejszy niż ktokolwiek inny. Poradzisz sobie.

                Nie łudź się. Ja już tak dłużej nie potrafię. Bez Ciebie zginę.

                               

~ ~ * ~ ~

                Chciała, by przyniósł jej pomarańcze. Odkąd tylko pamiętał, miała słabość na punkcie tych owoców. Tak, więc w niedzielny poranek szedł środkiem szpitalnego korytarza, a w prawej dłoni niósł półprzezroczystą, ciężkawą siatkę.

                Dlaczego tego dnia miejsce to wydawało mu się tak dziwnie puste? Nawet ta miła,  wiecznie przyjemna pielęgniarka, gdy tylko go zobaczyła, diametralnie spoważniała i momentalnie schowała się w swym pokoiku.

                Wtedy jeszcze nie wiedział.

                Nie mógł przecież wiedzieć.

                Prawda nie dotarła do niego nawet w momencie, w którym zobaczył puste, idealnie zasłane łóżko. Jej łóżko. Po prostu w pierwszej chwili stanął jak skamieniały, później zaczął się rozpaczliwie rozglądać po sali, gdzie jednak nie zauważył ani jednej osoby.

                Spokojnie. Na pewno zabrali ją na badania. Najzwyklejsze badania…

                Sam w to nie wierzysz.

- Panie Wojtku?

                Ostry, bardzo metaliczny głos lekarza przeciął ciszę wokół niego panującą; niemal momentalnie odwrócił się za siebie, by spojrzeć na dotkniętą nocnym dyżurem twarz doktora, która w tamtej chwili nie wyrażała chyba żadnych uczuć.

                Nie był w stanie wydobyć z siebie ani jednego słowa.  Po prostu na niego patrzył; nie miał pojęcia, co ten człowiek w tamtej chwili wyczytał z jego miny, zresztą niewiele go to obchodziło, bo chciał tylko wiedzieć.

                To niewiele, prawda?

- Proszę, przejdźmy do mojego gabinetu, tam…

- Gdzie ona jest?!

                Nie wiedział, że jego głos może być tak silny, tak mocy, tak władczy; doświadczył tego wszystkiego w tej chwili, chyba dla niego najgorszej, bo przepełniała ją ta przeklęta niepewność, ta nadzieja, która nigdy nie powinna zagnieździć się w jego sercu, wiara w cud, który nadejść nie miał nigdy.

                Już nigdy…

- Gdzie?! – wrzasnął, gdy nie doczekał się absolutnie żadnej odpowiedzi. Siwiejący mężczyzna po prostu stał i na niego patrzył.

                I właśnie w ten niemy sposób uzyskał najważniejszą dla siebie informację.

                Siatka z owocami wypadła mu z ręki, a wyjątkowej urody pomarańcze potoczyły się pod łóżko, na którym ona tego ranka powinna leżeć.

- Naprawdę bardzo mi przykro.

                Pokręcił przecząco głową. Przez chwilę nie czuł nic; tak jakby nagle przestał istnieć. Zapomniał o tym, że żyje, zapomniał o szpitalu, o bólu, o wszystkim. Niemal wszystkim. W jego głowie było tylko jedno, jedyne słowo.

                A raczej imię, jej imię.

                Lena.

- Zostawiła dla pana list.

                To właśnie jakaś kartka wepchnięta w jego lewą dłoń go otrzeźwiła, wyrwała z jakiegoś dziwnego amoku, w którym nie był nigdy.

                Obiecałaś. Obiecałaś, że mnie nie zostawisz!

                Nie zauważył, kiedy minął doktora, nie wiedział kiedy wyszedł z sali, nie miał pojęcia, w którym momencie zaczął biec, a przy okazji potrącać mijane przez siebie osoby. Niczego nie wiedział. Po prostu musiał opuścić ten cholerny szpital.

                Budynek, który zabrał mu wszystko, co miał. Wszystko, co kochał. Ją. Tą dziewczynę, która leżała w kostnicy, zapewne w otoczeniu innych ciał, za którymi rozpaczali członkowie  ich rodzin.

                Kiedy zatrzymał się w miejscu? Pewnie w momencie, gdy w twarz uderzył go podmuch zimnego powietrza. Bo tego dnia pogoda znów nikogo nie rozpieszczała. Jak zwykle ostatnio.

                Kartka, którą trzymał w dłoni zaczęła moknąć pod wpływem spadających na nią kropli deszczu, które stopniowo zaczęły spływać również po jego twarzy.

                Chociaż czy to nie były łzy?

                Obiecałaś…

               

Kochanie!

                Nie dalej, jak przed jakąś minutą wyszedłeś, a ja już płaczę. Zresztą jeśli to czytasz, wiesz pewnie z jakiego powodu, prawda? Czuję, że to mój koniec, naprawdę. Śmierć zbliża się do mnie wielkimi krokami i nikt – nawet Ty – nie jest w stanie jej powstrzymać.

                Proszę, nie miej do mnie żalu, że nic Ci nie powiedziałam; po prostu… nie wiedziałam jak mogłabym to zrobić, w końcu lekarze cały czas byli dobrej myśli, przecież powtarzali, że to tylko chwilowe osłabienie, że  jeszcze trochę pobędziemy razem. No cóż. Nie udało się. Nie tym razem, może kiedyś.

                Wierzysz w życie po śmierci, Wojtek? Bo ja tak. I wiem, po prostu wiem, iż jeszcze kiedyś się spotkamy, a wtedy nic Nas nie rozłączy. Obiecuję. Będziemy żyć długo i szczęśliwie, tak jak w baśniach, gdzie dobro zawsze wygrywa ze złem, gdzie życie jest kolorowe i usłane różami. Białymi. Takimi, które od zawsze uwielbiałam.

                I tylko o Jedno Cię proszę, Wojtek: błagam, nie wracaj do tego, z czego Cię wyciągnęłam. Nigdy więcej, nie waż się, dobrze? Jesteś silny, poradzisz sobie, ja w Ciebie wierzę, a skoro tak jest, to się uda.

                Uda się, zrozumiałeś?

                Jestem pewna.

                Jeśli po śmierci istnieje jakieś niebo, albo cokolwiek innego… Będę przy Tobie. Będę Ci pomagać, wspierać jak tylko będę mogła.

Nawet nie wiesz, jak bardzo Cię kocham. I gdybym miała jakiekolwiek inne wyjście, gdybym mogła coś oddać za choć ten jeden, dodatkowy dzień spędzony z Tobą… zrobiłabym to, uwierz. Bo to Ty jesteś dla mnie najważniejszy.

                Tylko Ty. Nikt inny.

                Pamiętaj o tym, skarbie.

Na zawsze Twoja,

Lena.

 

                Obiecała mu, że nigdy go nie zostawi.

                Obiecała mu, że przecież mu pomoże.

                Obiecała lepsze dni w jego marnym życiu.

                Dała mu nadzieję, stała się promykiem słońca, który przebił się przez osłonę ciemności.

                A teraz tak po prostu odeszła.

                Nie miała prawa tego zrobić.

 

                Słyszysz?! Nie miałaś prawa mnie opuścić!
 
______________________________
O matko.... jestem załamana. Absolutnie załamana. Tak to schrzanić, tak.... o matulu :c
Ale trudno, Lenka już poszła spać, teraz czas na Wojciecha, a później tylko epilog.
Kurczę. Jeden rozdział i epilog. Nie wierzę, wiecie?
Bo to opowiadanie stało się nieodłączną częścią mego życia.
Wiem, że to głupie.
 

8 komentarzy:

  1. Mówiłam Ci, że każdy kto przeczyta ten rozdział i nie wybuchnie płaczem z żalu, smutku i wzruszenia jest nieczułym głazem,
    Mówiłam ... ale to było zanim przeczytałam ten fragment od Wojtka wchodzącego do szpitala z pomarańczami.
    Bo ... to wszystko było cudowne, ale od tamtego momentu się całkowicie rozsypałam.
    Nie wiem co powiedzieć. Czytałam to, prawie nie mrugając i nie oddychając, czytałam to z kołataniem serca, prawdziwym kołataniem, z ciarami i to bynajmniej nie dlatego, że włączyłam sobie tą piosenkę German. Chociaż tak, ona spotęgowała to wszystko.
    I ja nie płacze nie. Ale czuję się pusto, jakby ktoś mnie wydrążył od środka.
    Cholera, będę o tym myślec cały wieczór i całą noc.
    Nigdy w życiu nie przeczytałam czegoś równie dobrego i bardziej poruszającego.
    Nigdy.
    Amen.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja Ci, kochanie po prostu podziękuję, dobrze?

      Usuń
  2. Kurcze. Bardzo wzruszajace ;c nie wierze w to ze Lena odeszla...zostawila Wojtka teraz samego. Co on bez niej teraz zrobi? Dobra, chyba nie chce wiedziec ;c
    Piekne historie zawsze maja smutne zakonczenia ;c
    Inszaaaa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co on zrobi? A co mu, słońce tylko pozostało?

      Usuń
  3. Wiesz co? Dzięki tobie zrobiłam coś do czego długo nie mogła się zabrać. Niby to siedziało w mojej głowie od dawna, ale kiedy tylko się do tego zabierałam łzy same zaczęły mi spływać po policzkach i nie byłam w stanie sklepić kilku słów w jedno zdanie, a to miało przecież płynąć prosto z serca. Pewnie cię to zainteresuję, bo to dotyczy tego opowiadania, które tak pokochałaś.
    Zrobiłam to pośrednio dzięki Lenie. Oni obaj są cudowni. Niestety coś tak pięknego nie może przetrwać w szarej, brutalnej rzeczywistości. To jest podobno próba, dla tych, którzy zasługują na zabawienie próba taka, jak Hioba. Oni nigdy nie zwątpili w siebie, pomimo tego, że było coraz gorzej, pozostawała nadzieja, że Bóg ich kocha i nie pozwoli rozdzielić.
    Ja deistka, która nie wierzy, że Bóg ingeruję w życie ludzi na ziemi mówię coś takiego. Zresztą nieważne, to ja może stworzę kolejną minutę ciszy, tym razem dla Leny, która tak straszliwie go kochałam, że nie powiedziała mu, że czuję, że to koniec, bo nie chciała mu odbierać nadziei.
    A Wojtek jest wielki, bo przetrwał to wszystko. Za niego będziemy milczeć w następnym rozdziale, kiedy on doczeka się swojego końca.
    Cholerne życie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja.. Po raz kolejny nie wiem, jak mam dziękować, skarbie...

      Usuń
  4. Nie mam siły.
    Łzy lecą mi strumieniami... Bo kurcze, to opowiadanie jest dla mnie już czymś innym niż na samym początku.
    W pewnym sensie znacznie bardziej je rozumiem.
    Lenka, moja ukochana Lena, najpozytywniejsza, najcudowniejsza dziewczyna na świecie, chodząca siła.
    Pokochałam tą bohaterkę strasznie, przekazywała trochę tej swojej energii też mnie.
    Nawet w tym liście pośmiertnym:c
    Ją też wierzę w życie po śmierci i będę ich sobie wyobrażać razem, gdy cała fabuła już się skończy.
    Boję się następnego odcinka.
    Wiem co tam będzie.
    I wiem, że będzie piękny.
    Ale złamie każde z możliwych serc.
    Biedny chłopak, on nie był nigdy zły. On chciał walczyć.
    I niby nie wolno sobie życia odebrać, to największa wartość.
    Ale ja się na niego nie umiem gniewać.
    Miłość jest silniejsza od śmierci, odległości, rozstań.
    Prawdziwa miłość...

    Dziękuję<3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja po raz kolejny nie wiem, co mam powiedzieć. Jesteście niemożliwi, po prostu zabieracie mi wszelakie słowa z ust.
      I to ja dziękuję, naprawdę dziękuję.

      Usuń