~ ~ * ~ ~
To
właśnie tego dnia jej ciało miało być złożone do grobu, przysypane czarną
ziemią, a następnie przykryte kwiecistym kocem. Również tego dnia powinien się
z nią ostatecznie pożegnać, zamknąć jakiś rozdział w swoim życiu i rozpocząć
nowy – taki, z jakiego ona byłaby zadowolona.
Ale przecież wypadałoby, by zrobił wiele innych rzeczy, a jednak on po
prostu… leżał. Całymi dniami, ze wzrokiem utkwionym w białym suficie lub oknie.
Ludzkim
odruchem w takiej sytuacji byłyby łzy. On nigdy więcej już nie płakał; nie po
przeczytaniu listu. Pozostała mu jedynie niema rozpacz, przeżywanie swojego
bólu w ciszy i kompletnej samotności.
Samotnej
samotności – jeśli ktokolwiek oprócz
niego wiedział, na czym ona polegała.
Przestał
obcować z innymi ludźmi, przestał być człowiekiem; nawet wrakiem nie można było
go w tamtej chwili nazwać, bo przecież wrak jeszcze jest, a jego…
Jego
już na świecie po prostu nie było.
~ ~ * ~ ~
Marika
poruszała się tak cicho, że nawet nie zauważył, kiedy znalazła się tuż obok
łóżka ze wzrokiem bacznie utkwionej w jego niemal martwej, wyprutej z
wszelakich uczuć, twarzy. Przez moment po prostu stała, tak, jakby nie miała
jakiegoś konkretnego powodu wizyty, ale później usiadła i wzięła go za rękę.
On sam
ani drgnął.
- Wojtuś, wyprasowałam ci garnitur. – szepnęła, ale jemu
wydawało się, że wykrzyczała te słowa prosto do jego ucha, gdyż przecięły ciszę
wokół niego panującą w sposób co najmniej drastyczny. W jednej chwili głowa
zaczęła mu pękać, a on poczuł, że brakuje mu tlenu, choć okno było uchylone i
na pewno nie było to możliwe.
- Nigdzie nie idę.
Słowa
te ledwo znalazły siłę by wydostać się z jego ust, miał też wątpliwości, czy
jego siostra je usłyszała, ale jakoś niespecjalnie go to interesowało, bo nagle
- do jego głowy - dotarł ich straszny sens.
Miał
nigdy nie założyć tego czarnego garnituru.
Nie
spojrzeć na jej blade, martwe oblicze, które byłoby po raz ostatni ukazane
zebranym na cmentarzu.
Nie ujrzeć trumny spuszczanej do
głębokiego dołu, wykopanego uprzednio przez dwóch grabarzy.
Nie
rzucić symbolicznej grudki ziemi.
Nie
położyć bukietu jej ulubionych, białych róż i nie zapalić lampki.
Nie powiedzieć: „żegnaj, kochanie”.
Tak. Bo
po prostu nie mógł tego zrobić. Był słaby, tak cholernie słaby i wiotki; niebezpieczeństwo
stanowiło dla niego najmniejsze, nawet na pozór nieistotne uderzenie powietrza.
To ona zawsze mówiła o jego sile, ale nie była nieomylna…
Była…
Przecież jej już nie ma i
nigdy nie będzie.
- Zostaw mnie w spokoju.
Słowa
te ponownie wyszeptał, ale włożył w nie więcej zdecydowania, bo o uczuciach nie
można było mówić.
Prawda
była taka, że jeśli kiedykolwiek jakieś miał, to odeszły wraz z nią. Na zawsze.
I nigdy już nie wrócą, tak ja ona zresztą, a on pozostanie taką suchą, pustą,
beznamiętną, niezdolną do egzystowania skorupą.
- Jeśli oswoisz się z jej śmiercią, zrozumiesz sens swojego
istnienia, Wojtek. – powiedziała Marika, a następnie podniosła się z łóżka i
wyszła, cicho zamykając za sobą drzwi.
Ale on
nie potrafił zrobić tego, o czym mówiła jego bliźniaczka.
Nie był
w stanie nawet spróbować.
~ ~ * ~ ~
Brama
cmentarna cicho zaskrzypiała, gdyż już dawno powinna być wymieniona na nowszą,
ale nadal tego nie zrobiono, bo przecież na tak błahe i nieistotne rzeczy nie
zwraca się uwagi, odkłada na później. Na tym głównie polega prawdziwe życie.
Poszedł
tam, owszem, jednak tylko po to, by się pożegnać. Na zawsze. W samotności, bo
pogrzeb odbył się rano, a on postanowił to zrobić wieczorem. Nie przeszkadzała
mu nawet pogoda, konkretniej nadciągająca ze wschodu burza i szalejący wiatr.
Co go to niby obchodziło? Szedł tylko
dla jednej osoby. Dla Leny, dziewczyny, która była całym sensem jego życia.
A w
dłoniach trzymał ogromny bukiet białych róż.
Sto
perfekcyjnie przyciętych kwiatów, które od zawsze tak bardzo jej się podobały,
bo były naznaczone pięknem smutnej rzeczywistości.
Grób
odnalazł bez kłopotów, gdyż Marika wszystko mu opowiedziała. I może jej wydawać
by się mogło, że nie słuchał, ale się myliła. Po prostu nic nie mówił, nie reagował,
nie dawał znaku życia, niemniej każdą istotną informację kodował w pamięci
niezwykle dokładnie.
Przystanął
w odległości kilku kroków od tego miejsca.
I
patrzył.
Lustrował
wzrokiem każdy kwiatek, każdą wstążkę z napisem Ostatnie pożegnanie, znicze, które mimo wiatru nadal się paliły. W
końcu tabliczkę z wyrytym imieniem, nazwiskiem, datą urodzin i śmierci oraz
skromną adnotacją Spoczywaj w pokoju.
To
wszystko miało być oznakami pamięci?
Czy ci,
którzy tu dziś przyszli, tak naprawdę ją znali? Czy wiedzieli o niej to, co on?
Widocznie
nie, ponieważ białych róż, wśród wiązanek, nie było.
Powoli
podszedł do grobu, a bukiet sam wypadł mu z rąk, całkowicie się rozsypując.
Sprawiając, iż niesamowitej urody kwiaty pokryły dosłownie każdy jego milimetr, upamiętniając to, co
upamiętniać miały za zadanie.
- Nie dałem rady, Lena. – zaczął, ale czuł, że zupełnie nie
jest w stanie kontrolować tego, co mówi. – Po prostu nie dałem i wiem, że czas
tu nic nie pomoże, zresztą ty pewnie też gdzieś tam na górze to czujesz,
prawda?
Mimowolnie
spojrzał w niebo, które jakby w odpowiedzi na jego słowa przecięła błyskawica,
a po chwil ciszę, która nie wiadomo kiedy zapanowała, przerwał bardzo wyraźny
grzmot, by później znów pozwolić panować temu stanowi uśpienia rzeczywistości,
jaki zazwyczaj występował właśnie przed burzą.
On sam
zaś się roześmiał. Tak pusto, przeraźliwie pusto, niemal błagalnie.
Chciał
prosić o siłę, by powiedzieć coś jeszcze, chciał jej wyznać wszystko, choć
przecież skoro obiecała, że zawsze będzie przy nim, to powinna już wiedzieć,
tak?
- Idę do ciebie, kochanie. – szepnął, przenosząc wzrok na
jej miniaturowe zdjęcie – I tam już na zawsze będziemy razem. W szczęściu lub
nie, co to za różnica? Po prostu chcę być tam, gdzie ty. Bo dla mnie ten świat nie ma już kompletnie
żadnego znaczenia, ponieważ jeśli jestem świadom tego, że ciebie tu już nie ma,
nie potrafię żyć. Ja tego nawet nie potrzebuję.
Kolejna
błyskawica rozświetliła kompletnie czarne niebo, a pierwsze masywne krople
deszczu zaczęły uderzać o płyty otaczających go pomników. I wtedy przypomniał
sobie o jeszcze jednej rzeczy.
Z
kieszeni bluzy wyjął list. Tak, ten sam odczytany po jej śmierci, ten sam ze
znajdującą się w środku prośbą o
znalezienie siły, o normalne życie i w końcu ten sam, którego strzępki po
chwili pokryły rozsypane wcześniej kwiaty.
- Niczego ci nie obiecam, Lena. Przepraszam, ale po prostu
nie mam innego wyjścia.
Powiedział
to głosem nad wyraz mocnym i dobitnym. Takim, który echem rozniósł się po całym
cmentarzu.
A on
sam zaczął biec w kierunku wyjścia, nie
zważając na strugi wody, które spływały mu po twarzy i moczyły ubranie.
Nawet
deszcz pragnął go zatrzymać, jednak bezskutecznie.
Bo tak
już po prostu musiało być.
~ ~ * ~ ~
Dom
świecił pustkami. Mariki nie było, matka z ojcem pewnie gdzieś chlali na zabój.
Zresztą może to i lepiej?
Wszystko
miał przygotowane wcześniej; wszystko to znaczy strzykawkę oraz śmiertelną
dawkę heroiny, bo tak, jeśli miał zginąć, to właśnie w taki sposób a nie inny.
W końcu plakietka z napisem ćpun Wojtek nigdy nie została z niego zdjęta, prawda?
I w
sumie nie zastanawiał się ani chwili; wszedł do tego prymitywnego
pomieszczenia, które ponoć było jego pokojem, spokojnie, bez zbędnych uczuć
podszedł do szuflady i wyjął z niej to, czego potrzebował.
A
później… jeszcze raz smętnym wzrokiem wyjrzał przez okno, dochodząc do wniosku,
że nie, nie żałuje tego, co już za chwilę miało nastąpić.
Cienka
igła przebiła jego skórę, a zabójcza ilość substancji przedostała się do
krwiobiegu…
…
Ostatni
oddech, ostatnie spojrzenie na świat, ostatnie uderzenie serca… Ostatnia myśl.
O niej. Tylko o niej. Zawsze o niej, co było paradoksem, bo robił to właśnie z
jej powodu. Nie, nie przez nią, ale z jej powodu.
Przestał
zwracać uwagę na otaczające go rzeczy, które były coraz bardziej niewyraźne.
Nawet nie próbował się podnieść spod ściany. Nie czuł już prawie niczego,
wszystko przestało istnieć, bo w jego myślach była tylko ona.
Jakimś
cudem jego zmysły zarejestrowały jeszcze fakt, że po policzku spłynęła mu łza.
Ciężka, samotna łza. Płakał, co naprawdę nie miało sensu, bo nikt nie był w
stanie mu już pomóc, gdyż umierał. Na własne życzenie.
Ostatni rozpaczliwy ruch dłoni,
ostatnie uderzenie serca…
______________________
Nie wierzę, że On zginął.
Nie wierzę, że pozostał tylko epilog, który jest już gotowy. Napisałam go nawet wcześniej niż ten rozdział. Dodam go w niedzielę, bo chcę, żeby każdy wszystko "na świeżo" zrozumiał. Choć ten ostatni wpis będzie inny, całkowicie inny. Takiego epilogu nie czytałam jeszcze nigdzie, ale nie wyobrażałam sobie, by mógł on wyglądać inaczej. I jestem z niego dumna, wiecie?
A teraz, mimo mojej choroby, która przeciągnęła się na tydzień, biorę się za pisanie prac semestralnych ze stosunków międzynarodowych i protokołu dyplomatycznego. Tak na "osłodę".
Buziaki! :*