niedziela, 25 sierpnia 2013

4. Je vis. Sans vous.


 

~ ~ * ~ ~

 

                Miał nie myśleć o niej w taki sposób, a jednak to robił, bo nie był w stanie tak po prostu przestać.

                Dlaczego tak często miłość i nienawiść idą ze sobą w parze? Dlaczego czasem ma się ochotę przytulić i zabić jednocześnie? Zwyzywać i pocałować?

                Zwolnił kroku, ale jego serce nie przestało bić w zastraszającym tempie, które przerażało nawet jego, choć przecież był sportowcem. Nie wiedział, gdzie się kieruje, nie wiedział dlaczego w ogóle idzie pieszo, pomimo tego, że powinien wybrać autobus.

                Nie wiedział niczego, bo jego umysł wypełniała tylko ona, a on sam nic nie mógł na to poradzić. Kompletnie nic.

                Ze wszystkich stron otaczała go ciemność, co jakoś specjalnie go nie dziwiło, ponieważ dochodziła dwunasta. Już północ, a miał wrażenie, że spotkanie z Leną miało miejsce przed chwilą, gdyż cały czas czuł jej obecność, jej zapałach, jej dotyk...

                I łzy – krople słonej cieczy, które spływały po policzkach dziewczyny. Przez niego.

                Nie, nie mógł, naprawdę nie mógł tak myśleć. Zasłużyła sobie na to, co usłyszała. Te bolesne słowa, które padły z jego ust nie były bezpodstawne – oboje o tym wiedzieli.

                Przede wszystkim on o tym wiedział, a pomimo tego czuł się z tą świadomością źle. Cholernie źle.

                Z rozmyślań wyrwał go kamień. Taki zwykły, szary, pozornie normalny kamień, który wystawał z ziemi, a mimo to potrafił – choć na krótki moment – ostudzić jego uczucia, zamienić go z powrotem w zimnego drania, który nie miał absolutnie żadnych zahamowań. On sam nienawidził tego stanu, nienawidził, gdy na niczym mu nie zależało, ale mimo to, wolał być właśnie takim kimś, aniżeli facetem, który ciągle rozmyślał nad przeszłością. Facetem, którego bolało każde, na pierwszy rzut oka nieistotne, wspomnienie.

                Każdy powrót do tego, co „było kiedyś”, do tego, co już nie miało powrócić. Nigdy.

                Podniósł wzrok i ze zdumieniem zauważył, gdzie zaniosły go nogi, gdzie podświadomie zaprowadził go umysł.

                … I serce.

                Przez moment stał jak wryty. Tak po prostu, zwyczajnie, przyglądając się miejscu, które znał tak dobrze.

                Miejscu, które pokochał od pierwszego dnia, gdy tylko jego stopa dotknęła tejże ziemi.

 

- Wujku… Dlaczego nie chcesz mi powiedzieć, gdzie idziemy? – ośmioletni chłopiec posłusznie dreptał za mężczyzną w średnim wieku, którego czerwona bluza widoczna była już pewnie z daleka, zwracając tym samym uwagę wszystkich mijanych po drodze osób, ale on sam się tym jakoś specjalnie nie przejmował. – Wujku… zmęczony jestem.

Jednakże ten pan przed nim po prostu szedł i nie oglądał się za siebie, gdyż doskonale zdawał sobie sprawę z faktu, iż malec idzie posłusznie za nim, bo gdzie miał uciec? Dlaczego w ogóle miałby to robić?

Chłopiec zmarszczył tylko zabawnie nos z niezadowolenia, bo wujek go nie słuchał i nie uznawał go za wystarczająco dorosłego, by wtajemniczyć go w swoje sprawy. No cóż – mówiło się trudno, jeszcze kiedyś pożałuje tego wszystkiego.

Jednakże jego rozmyślania przerwał fakt, że w końcu dotarli na miejsce, a było nim boisko. Zwykłe boisko do gry w piłkę nożną, wróć – na pozór zwykłe, bo nie było na nim nikogo, ani jednej żywej duszy oprócz niego i wujka, co było nieco dziwne, ale postanowił ten fakt na razie przemilczeć.

- Pomyślałem, że chciałbyś spróbować grać na poważnie.– odezwał się mężczyzna, odwracając się w jego stronę – Masz ogromny talent, którego nie rozwiniesz na ulicy, Wojtek.

                Chłopiec utkwił wzrok w pytającej minie mężczyzny, a następnie po prostu go wyminął i stanął tuż za linią boczną boiska, która usypana była z jakiegoś białego proszku. Dwie bramki, równo ścięta trawa, delikatnie przechylająca się na jeden bok drewniana ławeczka…

                Już wtedy uświadomił sobie, że to miejsce stało się dla niego domem.

                Domem, którego nigdy tak naprawdę nie miał.

 

                Teraz ta sama ławka, na której wtedy usiadł, zamieniona była na nowszą, bo po prostu, z biegiem lat, tamta rozpadła się na dobre. Bramki również zostały wymienione, by podnieść standard boiska, ale wspomnienia, wiążące się z tym miejscem – zostały na zawsze i nawet nie myślały, by go opuścić. Wręcz przeciwnie! Zagnieździły się w jego sercu na dobre.

                Niezwykle szybkim i pewnym krokiem podszedł tam, gdzie mógł sam, na spokojnie przemyśleć kilka spraw. Tam, skąd doskonale widoczne było całe boisko. Tam, gdzie przed kilkoma dniami zasiadł, by zmienić korki na adidasy, by po raz ostatni popatrzeć przed siebie i ujrzeć jego kolegów z drużyny, którzy doskonale radzili sobie bez niego.

                Właśnie. Doskonale.

                Bez niego.

                Czy ktoś go jeszcze potrzebował? Czy komukolwiek na nim zależało?

                Prychnął niezadowolony pod nosem, choć w tym niezadowoleniu można było wyczuć coś jeszcze. I nie – nie była to irytacja, ani złość, a jedynie bezsilność. Sucha, pozostawiona na pastwę losu bezsilność, której on pokonać nie potrafił nigdy, gdyż cholera była zbyt sprytna i za każdym razem skutecznie chowała się w jego umyśle, tak, iż za nic nie mógł się jej pozbyć. Aż pewnego razu przestał się z nią bawić w kotka i myszkę i po prostu się poddał, a ona wzięła górę nad nim, nad jego całym życiem.

                Dziś, gdy wpatrywał się w gwieździste niebo, po prostu… siedział. Starał się uciąć wszystkie myśli, wszystko, co wiązało się z jego osobą, z jego marną egzystencją, z jego przeszłością i przyszłością, która malowała się niezwykle „obiecująco”, biorąc pod uwagę fakt, iż był ćpunem, którego nie potrzebował nikt. No chyba, że Bogdan do roznoszenia towaru – tak, to ewidentnie zmieniało postać rzeczy.  Teraz jedynym czymś, co tak naprawdę chciał zrobić,  było wykrzyczenie tego wszystkiego, co wyżerało go od środka. W tą ciemność, która wcale nie była lepsza od tych wszystkich ludzi, gdyż również zdawała się śmiać nad jego losem. Niemniej tego nie zrobił, bo słowa ugrzęzły mu w gardle, wskutek czego z ust wydobyło się jakieś nikłe skamlanie, które równie dobrze mogłoby być wołaniem o pomoc.

                O pomoc, która nadejść nie miała nigdy. O pomoc, która odwróciła się od niego w całkowicie  drugą stronę i ... uciekła, nie dając mu choć najmniejszej szansy na dogonienie, czy chociażby zrównanie z nią kroku.

                O pomoc, która najzwyczajniej w świecie miała go w dupie.

- Wojtek?

Niemal podskoczył do góry, gdyż nie spodziewał się tu zastać nikogo, a Lewańskiego w szczególności. W końcu była noc, a kto normalny przechadza się po boisku o tej porze? Niemniej już po chwili przestał zawracać sobie tym głowę i ponownie cofnął się do swojej skorupy, w której czuł się w miarę dobrze, bo przynajmniej nikt mu nie przeszkadzał.

                Tyle, że teraz siedział obok niego trener, jeden z niewielu ludzi, którzy rozumieli go w ten wyjątkowy i niesamowity sposób, a on sam w końcu przyjął to do swojej świadomości. Kątem oka zauważył, że wyjął spod ławki piłkę, która chwilę później potoczyła się po jakimś nierównym i mocno pozawijanym torze ruchu, a po kilku sekundach zwolniła, zatrzymując się mniej więcej obok jednej z bramek.

- Nie wiem, co się dzieje, Wojtek – zaczął Lewański niepewnym głosem – ale mam wrażenie, że twoje życie jest niczym ta piłka. Wystarczył jeden ruch, jedno wydarzenie, które spowodowało, iż wszystko zaczęło uciekać w zastraszającym tempie. Wiesz, że to nawet rozumiem? Też kiedyś byłem młody i też miałem problemy, ale nie zatrzymałem się w miejscu, natrafiając na przeszkodę, tylko brnąłem do przodu, po to, by osiągnąć to, co do osiągnięcia miałem. A ty tego nie robisz, nie chcesz tego zrobić.

Głos mężczyzny brzmiał już tak dobitnie, że zdawał się rozrywać wszystko, co zdążył zbudować wokół swojej osoby. Wszelakie bariery momentalnie pękły, a jego dłonie zaczęły delikatnie drżeć. Oczywiście, mogło to być spowodowane wiatrem, który powiał nagle, przynosząc ze sobą przejmujący chłód – tak, niemniej on wiedział doskonale, że to coś innego.

Coś, czego nie potrafił rozszyfrować, a mimo to mógł z łatwością wskazać. Coś, co było straszne w całej swej istocie, coś czego jeszcze nigdy nie doświadczył, choć wiedział, że doświadczyć już dawno powinien.

                Utkwił spojrzenie w piłce, która już się nawet nie poruszała, tylko po prostu stała w miejscu. Tak, jak jego życie.

- Pan nie rozumie.

                Powiedział tylko tyle, ale kosztowało go to ogromne pokłady wysiłku. Wysiłku, by ukryć zawód, ból, zdenerwowanie i w końcu tą chorą bezsilność, z którą nie potrafił sobie poradzić. Oparł łokcie na kolanach, a następnie złożył ręce jak do modlitwy, choć w Boga przestał wierzyć już dawno temu. Skoro był taki wielki  i wszechmocny, dlaczego nie pomógł jemu? Dlaczego nie dał mu żadnego znaku na to, że prośby małego, często pobitego do krwi chłopca, w ogóle zostają wysłuchane? Dlaczego?

                Po prostu… Dlaczego?

                Wstał z ławki tak gwałtownie, że wystraszył zarówno siebie, jak i Lewańskiego, widział to w jego szarych oczach. Zdawał sobie sprawę z tego, że mężczyzna będzie chciał go zatrzymać, owszem. Ale to on decydował o swoim życiu. On, a nie jakaś piłka, która odbiła się od słupka, a następnie stanęła w miejscu.

                Tylko on. Nikt inny.

 

 

~ ~ * ~ ~

                Chciał zapomnieć. Ponownie. O Lenie, o piłce, o rodzicach, o sobie samym. Po prostu zapomnieć i przeleżeć gdzieś nieprzytomny w samotności. Niemniej, gdy siedział na krawężniku chodnika i sięgał do ostatniego woreczka, który mu pozostał, coś się zmieniło. Nie mógł patrzeć na narkotyk bez wyraźnego obrzydzenia, bo zdawał sobie sprawę z tego, że ona tego nienawidzi z całego serca, a skoro tak było, to on nie był w stanie zażyć choć miligrama proszku.

                Skrzywił się i wsadził foliowe opakowanie tam, skąd je wyjął, ale jego samopoczucie bynajmniej się nie poprawiło. Nie – wręcz przeciwnie, teraz wszystko zaczęło mu się mieszać. Nie wiedział, co robić, nie wiedział, co myśleć, nie wiedział, co będzie.

                Właśnie, to był jego główny problem – niewiedza.

                A zapomnieć jakoś musiał.

                Dobrze, że istniały sklepy czynne całodobowo. Sklepy z alkoholem. I choć zaprzysiągł sobie, że nigdy nie urżnie się do nieprzytomności, jak to mieli w zwyczaju jego rodzice, to dziś musiał robić wyjątek.

                Roześmiał się w duchu na słowo „dziś”. Przecież była noc, konkretniej druga nad ranem, a on nie miał pojęcia, gdzie ma iść. Do budynku, w którym zostanie przywitany pijackimi wyzwiskami,  a może tam, gdzie spędził dwie ostatnie doby? Pokręcił z rezygnacją głową, kierując się w kierunku wielkiego, neonowego napisu, który mówił wymownie, że tam zakupi upragnioną butelkę z przezroczystą zawartością, którą nie była bynajmniej woda.

                I – choć w duchu mówił sobie, że nie powinien tego robić, to jednak, z sekundy na sekundę, jego krok stawał się coraz pewniejszy, a on sam zaczął przekonywać siebie w myślach, że tak już musi być.

                Że inaczej sobie nie poradzi.

                Że przegra, choć czy można to zrobić, jeśli już jest się przegranym?

 

 

~ ~ * ~ ~

                A jednak wrócił tam, gdzie tyle razy był poniżany i bity. Tam,  gdzie zawsze pocieszał swoją kochaną siostrzyczkę i mówił, że będzie dobrze. Tam, gdzie alkohol był na pierwszym miejscu, a nie dzieci, które spychane były zawsze na dalszy plan.

                Drzwi nie były zamknięte na klucz, co go w ogóle nie dziwiło, bo który pijak o tym pamięta? No właśnie, odpowiedź na to pytanie nasuwała się sama – żaden. Jednak, gdy tylko przekroczył próg budynku, nie usłyszał nic, oprócz szybkich kroków, które najwidoczniej kierowały się w jego stronę. Nie wierzył, by matka czy ojciec byli przytomni, dlatego pozostała tylko Marika.

                Nie mylił się.

                Nim się zorientował, jego siostra niemal rzuciła mu się na szyję, ściskając mocno. Wiedział, że się denerwowała, jak zwykle zresztą, a tym bardziej, iż nie było jej w domu, gdy on wrócił, by się przebrać, więc nie widzieli się trzy dni.

- Odbiera się telefon.

                Nie dało się nie słyszeć wyrzutu w jej głosie, dlatego tylko delikatnie odsunął dziewczynę od siebie, ale nie był w stanie zobaczyć jej twarzy, gdyż gęste blond włosy skutecznie ją zasłaniały. Widocznie pomyślała o tym samym, ponieważ jednym, niecierpliwym gestem je odgarnęła. Westchnął pod nosem.

                Była zrozpaczona, niewyspana oraz cholernie zdenerwowana.

                Tym bardziej, że właśnie zauważyła to, co trzymał w lewej dłoni.

- Wojtuś… - szepnęła, sięgając po butelkę, ale on był szybszy i skutecznie wyminął dziewczynę. Nie mógł, po prostu nie mógł teraz oddać swej jedynej ucieczki, swego zapomnienia…

                Zatrzymał się w miejscu, a następnie gwałtownie odwrócił w stronę siostry. Musiał to powiedzieć, wyrzucić z siebie wszystko, co leżało mu na sercu, pozbyć się tego niesamowitego ciężaru. Wziął głęboki wdech.

- Ona wróciła.

                Jednak Marika nie wydawała się tym faktem specjalnie zaskoczona. Na początku pomyślał, że być może nie wiedziała, o kim mówi,  ale w jej oczach… zobaczył zrozumienie.

                I wtedy pojął to wszystko, czego  - do tej pory – pojąć się bał. Ostatnia osoba, której ufał, ostatnia osoba, na której mu zależało, ostatnia osoba, z którą potrafił rozmawiać… go okłamała. W iście perfidny i wyrafinowany sposób.

                Poczuł się tak, jakby dostał w twarz, a nawet gorzej. Nie potrafił wypowiedzieć choćby jednego, najgłupszego słowa, bo po prostu stał tak, jakby ktoś zamienił go w nieruchomy słup soli, ale na szczęście to dziwne odrętwienie momentalnie go opuściło, więc  - nie mówiąc kompletnie nic – odwrócił się na pięcie i odszedł, by w końcu skosztować samotności.

                … choć doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że ona go w końcu zabije.

 

 

 

 

~ ~ * ~ ~

Leno!

                Wiesz, który to list do Ciebie?  Oczywiście, przecież dostałaś wszystkie poprzednie, ale nie mam pojęcia, czy je kiedykolwiek liczyłaś. Ja tak, więc mogę Ci powiedzieć – Dwudziesty trzeci.

                I co mógłbym w nim napisać? Wiesz przecież, że nigdy nie lubiłem tego robić, zresztą… Nie. Pamiętasz mnie jeszcze? Wiesz, jak wyglądam? W ogóle, czy Ty kiedykolwiek się mną interesowałaś? W tej chwili przełykam głośno ślinę i kolejny raz braknie mi słów, by opisać to, co się dzieje u mnie, ale Ciebie to pewnie nie interesuje, prawda?

                Mimo wszystko – napiszę. Bo muszę. Bo potrzebuję.

                Tata coraz bardziej się stacza, nie ma takiego dnia, by nie było czuć od niego odoru wódki. Jest jeszcze mama, ale co ona może na to poradzić? Ostatnio zresztą dziwnie się zachowuje, a ja zaczynam się o nią bać. Jeśli chodzi o Marikę, to wczoraj przybiegła do mnie z płaczem. Mówiła, że śnią jej się koszmary, a ja dokładnie wiem, czym są one spowodowane.  To nie jest normalne, by młoda, dorastająca już przecież dziewczyna, chodziła z mnóstwem siniaków i rozciętą wargą, tak? Ale nie mogłem jej obronić, bo nie było mnie w domu. Rozumiesz, prawda?

                Nie, gówno rozumiesz, bo Ciebie tu nie ma. Rozumiałaś, gdy byłaś, ale nie teraz, więc po co mam tą cholerną nadzieję?

                Leno…

                Wrócisz, prawda? (…)

 

Gorzki smak wódki zdawał się palić jego ciało od środka, ale starał się nie zwracać na to uwagi. Po raz kolejny przechylił butelkę, wlewając sobie przezroczysty płyn do ust. Nie był w stanie nawet się skrzywić, nie był w stanie wykonać chociażby najmniejszego ruchu, by przenieść się na łóżko, dlatego nadal siedział pod ścianą w swoim pokoju – jeśli to pomieszczenie w ogóle pokojem można było nazwać.

 

(…) Leno, u Ciebie też codziennie są takie piękne wschody i zachody słońca? Pamiętasz w ogóle te wszystkie momenty, gdy we trójkę siadaliśmy na naszej górce, by obserwować niebo? Bo ja pamiętam. Wszystko. Każdą chwilę spędzoną z Tobą. (…)

 

Roześmiał się tak, jak to w zwyczaju miał robić jego stary, gdy był całkowicie pijany.  Mówią, że „jaki ojciec, taki syn”, a w tym wypadku sprawdzało się to niesamowicie. Echo jego głosu odbiło się od ściany w prawie pustym pomieszczeniu, a następnie powróciło do niego ze zwojoną siłą.

Kolejny łyk wódki, kolejny powód do zapomnienia…

 

(…) Dziś niestety pada. Piszę "niestety", bo wujek odwołał trening, a ojciec siedzi w domu i chla na maksa. Jeśli wiesz, co to w ogóle znaczy. Bo ja wiem – aż za dobrze. To jest straszne, tak okropne, że jestem pewien, iż nigdy nie będę taki, jak on Leno. Nigdy. (…)

 

Zauważył, że wódka powoli mu się kończy, dlatego jęknął z niezadowoleniem. Choć przecież w tym domu na pewno by się znalazła jakaś kolejna butelka. Tak.

      Chciał wstać, by iść do kuchni, aby czegoś poszukać, ale momentalnie wszystko, co go otaczało, zaczęło drżeć i się kołysać, a nogi, na których próbował stanąć, ugięły się w takim tempie, że nie zauważył, kiedy ponownie wylądował na ziemi.

 

(…) Leno… Tak bardzo mi na Tobie zależy.

 

Chciał ponownie poczuć ten niesamowity smak alkoholu na swych ustach, chciał znów pomyśleć, że jest nikim, po prostu chciał.

Czy to tak wiele?

Jednakże butelka okazała się być pusta, więc w przypływie furii rzucił nią o ścianę przed sobą z taką siłą, że szkło roztrzaskało się na drobniutkie kawałeczki, obsypując niemal całą podłogę.

A on?

On po prostu ukrył twarz w dłoniach i gorzko zapłakał.
 
___________________________
Pokłony i oklaski dla wszystkich, którzy to przeczytali.
Sylwio - masz tą swoją upragnioną dłuższą lekturkę do czytania, gdy wrócisz wieczorem ^^
Pozdrawiam! :*

16 komentarzy:

  1. Pokłony i oklaski dla Ciebie. Że to napisałaś.
    Taki długaśny roździał. A ani jedno słowo nie wydaje się być niepotrzebne. Każde wyraża swoją prywatną prawdę.
    Wojtek naprawde jest jak piłka. Twierdzi, że rządzi sobą zupełnie sam, ale tak naprawdę jest zwyczajną marionetką . Sterowanym przez wielu ludzi i wiele emocji.
    Ale te listy do Leny były najbardziej wzruszające za wszystkiego. Wiesz? Każdy kolejny coraz krótszy i coraz bardziej rozpaczliwy. Świetnie to ułożyłaś. No i te listy to dowód. Najlepszy dowód, że Wojtek ma głęboko ukryte serce.
    Liczę , że Lena nie wróciła na.darmo.
    Czekam na jakąś ich rozmowę...
    Choć to może być najtrudniejszy moment tej historii.
    Ty wiesz już doskonale jak ja uwielbiam twoje pisanie...
    Weny kochana:*
    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję <3
      Chyba delikatnie coś źle zrozumiałaś, bo to jest jeden i ten sam list, tylko podzielony na kilka fragmentów, kochana :)
      A rozmowy doczekasz się już w następnym, choć to nie do końca rozmową można będzie nazwać.
      Pozdrawiam! :*

      Usuń
  2. Czyżbym była pierwsza ;> Ale i tak nie będę pierwsza -.- Taka jesteś rozrywana. :)
    Szczerze nie mam pojęcia co napisać, tutaj chyba starczą dwa:

    - Trener to chyba jedyny człowiek, który będzie w stanie pomóc Wojtkowi. :(

    - Wojtek stacza się z jednego dna w drugie dno :(

    I znowu ryczę, tym razem nie ze śmiechu.

    Pozdrawiam i weny ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję <3
      Kochana, nie płacz, tu jeszcze większe będą do tego powody, uwierz.
      Pozdrawiam! :*

      Usuń
  3. Wiesz co jest najgorsze? Że Wojtek doskonale zdaje sobie sprawę z tego w jakim jest stanie, w co się wplątał. I w pewien sposób nienawidzi swojego nałogu. Tylko nie może z tym nic zrobić. Sam nie da rady. Po prostu tak skonstruowany jest świat. Ten cholernie niesprawiedliwy świat, który za często okazuje się tak brutalny, że nie mamy ochoty żyć.
    W tym rozdziale dotarło do mnie naprawdę, że on dalej kocha Lenę. Kocha ją jak głupi. I chyba w tym przypadku sprawdza się ten cytat: " Nie kochaj mocno, bo przyjdzie nienawiść. Nie nienawidź mocno, bo przyjdzie miłość". Był w depseracji, potrzebował jej. I śmiem sądzić, że gdyby nie wyjechała, gdyby wyznał jej swoje uczucia, to ta historia potoczyłaby się całkiem inaczej.
    A trener? Trener nic tu nie pomoże, skoro nawet nie wie w co wplątał się chłopak. Dopóki Wojtek nie wyzna komuś całej prawdy to... Może to trochę bezpośrednie, ale jest bez szans. A i tak wiemy jak to się skończy. I dlatego to opowiadanie jest tak prawdziwe i takie smutne. Ech, beczę jak głupia. zamiast cieszyć się wakacjami to wyrwałam bratu komórkę i komentuję. Dlatego nie zdziw się jak coś bedzie napisane bez sensu. Nie ogarniam pisania na telefonie.
    Cąłuję

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję <3
      Tak, on ją kocha. A ten cytat nadaje się idealnie do określenia sytuacji w jakiej się znalazł.
      Też nie płacz, przecież tu tak naprawdę niczego nie było, dopiero będzie, a wtedy łez nie będę Wam zabraniać.
      I wszystko jest napisane z sensem, kochana. :)
      Buziaki! :*

      Usuń
  4. tak, wrociłam. Wróciłam, przeczytałam, ale nie jestem w stanie skomentować. I nie wiem czy jeszcze dziś będę.
    Po prostu - dziękuję Madziu. Dziękuję <33
    A teraz idę się wypłakać do łazienki, żeby rodzice dziwnie na mnie nie patrzyli.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi

    1. To ja dziękuję <3
      Ile ja mam prosić, byście nie płakały, co? Przecież dokładnie wiesz, że to jest nic w porównaniu z tym, co ja okrutna planuję na koniec :)

      Usuń
    2. no wiem,wiem, ale ja lubię sobie popłakać :(
      nie da się nie płakać nad tym, chyba,ze się jest bez serca.
      a ty chyba jesteś, skoro nie doć, że nie płaczesz to jeszcze potrafisz takie coś napisać.
      Komentarz długości rozdziału jutro. Bo wciąż nie jestem w stanie.
      O to co robisz z ludźmi ;)

      Usuń
    3. Hah, a kto powiedział, że ja nie płakałam? Może nie przy samym pisaniu, ale późniejszym czytaniu...
      No i czekam na tą Twą słynną epopeję xd

      Usuń
  5. okej. Mam teraz chwilkę, dosłownie chwilkę, ale nie mogłam jej przeznaczyć na nic innego, jak na zostawienie tu własciwego komentarza, chociaż dalej nie pozbierałam myśli i właściwie mam kompletną pustkę w głowie, więc nie wiem co z tego wyjdzie.
    wiesz, dlaczego tak jest, prawda? Przez Ciebie, ty cholero jedna, bo gdybyś pisała gorzej to nie byłabym po takim wrażeniem i dałabym radę skrobnąć normalny komentarz, a potem normalnie przejść do porządku dziennego. Ale po czymś takim się po prostu nie da. Nie da się przejść obojętnie obok tego opowiadania, nie da się normalnie przeczytać rozdziału bez większych emocji. I zawsze jak tu przychodzę to się tych emocji spodziewam, ale mimo tego przygotowania zawsze czuję się przytłoczona i rozbrojona. Bo emocji jest tak mnóstwo i tak różnych maści, że nie umiem tego wszystkiego ogarnąć umysłem, ale ty juz wiesz, że ogólnie nie umiem ogarnąć Twojego umysłu :)
    okej, bo tak gadam i pieprzę o dupie Maryny, zamiast przejść do własciwego skomentowania rozdziału, i potem moje komentarze osiągają takie mega rozmiary.
    No więc cieszy mnie fakt, że taki długi ten rozdział. Szokuje mnie fakt,że mimo tej długości zleciał mi szybko, stanowczo za szybko, a ja pozostałam z bólem w sercu i prośbą w mózgu o więcej.
    Wojtek ... niby powinno mnie ucieszyć, że powstrzymał się od wzięcia, ale po co, skoro wiem, że to było tylko takie jednorazowe pokazanie siły? zresztą nie wiem czy w ogole można tu mówić o sile. Po prostu poczuć obrzydzenie, raz poczuł do tego obrzydzenie, a fakt, ze Lena tego nienawidzi był dla niego ważniejszy od głodu. Tylko, że potem kupił sobie wódę, i z jednego dna stoczył się na kolejne.
    Rzeczywiście nie było tu Leny, byla natomiast Marika, Marika, której zachowanie mnie rozczarowało i zszokowało. A więc to ona ? Ona zatrzymywała te wszystkie listy? Boże, nawet sobie nie wyobrażam jak się Wojtek musial poczuć. I te listy, te fragmenty były tak wzruszające, że ja naprawdę musiałam sie od łez powstrzymywac,bo - jak już wspominałam - miałam obok siebie rodziców.
    Ale skoro Lena nie dostała tych listów ... to chyba jeszcze coś między nimi zmienia? Znaczy,że nie miała go tak zupełnie gdzieś...
    wciąż wierzę, że ona tez go kochała.
    Mimo wszystko.
    I chyba tutaj muszę kończyć, bo opóźniam nasze wyjście na plażę, bo siedzę na laptopie i piszę ten epos, zamiast się szykować :>
    jakbym coś sobie jeszcze przypomniała, to ci napiszę na gg, ale na tą chwilę powiedziałam już chyba wszystko.
    Że jesteś genialna i że Cię kocham nie muszę mówić - Ty wiesz.
    Trzymaj się, kochana <333

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję <3
      No cóż.... Kto powiedział, że Marika będzie tylko dziwką i nie odegra większej roli?
      Co do tej prośby o więcej to mam kolejny szlaban >_< i pewnie nie dam rady nawet w środę księcia dodać >_<. Wrr.. Zaraz mnie coś trafi, przysięgam. Ja jestem przecież dobrym dzieckiem...
      Dobra.
      Kocham <3
      Buziaki

      Usuń
    2. nie wierzę. Eeeeej, ale twoja babcia to przecież równa babka! jestem pewna, że dasz radę wybłagać choćby tę godzinkę w środę, by wrzucić rozdział!
      co to za urodziny Welliego bez nowego rozdziału na Księciu? :<

      Usuń
  6. Jak ktoś wyżej napisał - najgorsza jest myśl, że W. zdaje sobie sprawę z tego, w co się wpakował, ale przez brak pomocnej ręki nie jest w stanie się z tego wydostać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję <3
      No cóż, może już niedługo ktoś mu jednak pomoże, a przynajmniej będzie próbował pomóc :)
      Pozdrawiam! :*

      Usuń