~ ~ * ~ ~
Miał nie myśleć o niej w
taki sposób, a jednak to robił, bo nie był w stanie tak po prostu przestać.
Dlaczego tak często miłość i nienawiść idą
ze sobą w parze? Dlaczego czasem ma się ochotę przytulić i zabić jednocześnie?
Zwyzywać i pocałować?
Zwolnił kroku, ale jego
serce nie przestało bić w zastraszającym tempie, które przerażało nawet jego,
choć przecież był sportowcem. Nie wiedział, gdzie się kieruje, nie wiedział
dlaczego w ogóle idzie pieszo, pomimo tego, że powinien wybrać autobus.
Nie
wiedział niczego, bo jego umysł wypełniała tylko ona, a on sam nic nie mógł na
to poradzić. Kompletnie nic.
Ze
wszystkich stron otaczała go ciemność, co jakoś specjalnie go nie dziwiło,
ponieważ dochodziła dwunasta. Już północ, a miał wrażenie, że spotkanie z Leną
miało miejsce przed chwilą, gdyż cały czas czuł jej obecność, jej zapałach, jej
dotyk...
I łzy – krople słonej cieczy, które spływały
po policzkach dziewczyny. Przez niego.
Nie, nie mógł, naprawdę nie
mógł tak myśleć. Zasłużyła sobie na to, co usłyszała. Te bolesne słowa, które
padły z jego ust nie były bezpodstawne – oboje o tym wiedzieli.
Przede wszystkim on o tym wiedział, a pomimo
tego czuł się z tą świadomością źle. Cholernie źle.
Z rozmyślań wyrwał go
kamień. Taki zwykły, szary, pozornie normalny kamień, który wystawał z ziemi, a
mimo to potrafił – choć na krótki moment – ostudzić jego uczucia, zamienić go z
powrotem w zimnego drania, który nie miał absolutnie żadnych zahamowań. On sam
nienawidził tego stanu, nienawidził, gdy na niczym mu nie zależało, ale mimo
to, wolał być właśnie takim kimś, aniżeli facetem, który ciągle rozmyślał nad
przeszłością. Facetem, którego bolało każde, na pierwszy rzut oka nieistotne,
wspomnienie.
Każdy powrót do tego, co „było kiedyś”, do
tego, co już nie miało powrócić. Nigdy.
Podniósł wzrok i ze
zdumieniem zauważył, gdzie zaniosły go nogi, gdzie podświadomie zaprowadził go
umysł.
… I serce.
Przez
moment stał jak wryty. Tak po prostu, zwyczajnie, przyglądając się miejscu,
które znał tak dobrze.
Miejscu, które pokochał od
pierwszego dnia, gdy tylko jego stopa dotknęła tejże ziemi.
- Wujku… Dlaczego nie
chcesz mi powiedzieć, gdzie idziemy? – ośmioletni chłopiec posłusznie dreptał
za mężczyzną w średnim wieku, którego czerwona bluza widoczna była już pewnie z
daleka, zwracając tym samym uwagę wszystkich mijanych po drodze osób, ale on
sam się tym jakoś specjalnie nie przejmował. – Wujku… zmęczony jestem.
Jednakże ten pan przed nim po prostu szedł i nie oglądał się za siebie,
gdyż doskonale zdawał sobie sprawę z faktu, iż malec idzie posłusznie za nim,
bo gdzie miał uciec? Dlaczego w ogóle miałby to robić?
Chłopiec zmarszczył tylko zabawnie nos z niezadowolenia, bo wujek go
nie słuchał i nie uznawał go za wystarczająco dorosłego, by wtajemniczyć go w
swoje sprawy. No cóż – mówiło się trudno, jeszcze kiedyś pożałuje tego
wszystkiego.
Jednakże jego rozmyślania przerwał fakt, że w końcu dotarli na miejsce,
a było nim boisko. Zwykłe boisko do gry w piłkę nożną, wróć – na pozór zwykłe,
bo nie było na nim nikogo, ani jednej żywej duszy oprócz niego i wujka, co było
nieco dziwne, ale postanowił ten fakt na razie przemilczeć.
- Pomyślałem, że
chciałbyś spróbować grać na poważnie.– odezwał się mężczyzna, odwracając się w
jego stronę – Masz ogromny talent, którego nie rozwiniesz na ulicy, Wojtek.
Chłopiec utkwił wzrok w
pytającej minie mężczyzny, a następnie po prostu go wyminął i stanął tuż za
linią boczną boiska, która usypana była z jakiegoś białego proszku. Dwie
bramki, równo ścięta trawa, delikatnie przechylająca się na jeden bok drewniana
ławeczka…
Już wtedy uświadomił sobie, że
to miejsce stało się dla niego domem.
Domem, którego nigdy tak
naprawdę nie miał.
Teraz ta sama ławka, na
której wtedy usiadł, zamieniona była na nowszą, bo po prostu, z biegiem lat,
tamta rozpadła się na dobre. Bramki również zostały wymienione, by podnieść
standard boiska, ale wspomnienia, wiążące się z tym miejscem – zostały na
zawsze i nawet nie myślały, by go opuścić. Wręcz przeciwnie! Zagnieździły się w
jego sercu na dobre.
Niezwykle
szybkim i pewnym krokiem podszedł tam, gdzie mógł sam, na spokojnie przemyśleć
kilka spraw. Tam, skąd doskonale widoczne było całe boisko. Tam, gdzie przed
kilkoma dniami zasiadł, by zmienić korki na adidasy, by po raz ostatni
popatrzeć przed siebie i ujrzeć jego kolegów z drużyny, którzy doskonale
radzili sobie bez niego.
Właśnie.
Doskonale.
Bez
niego.
Czy ktoś go jeszcze potrzebował? Czy
komukolwiek na nim zależało?
Prychnął niezadowolony pod
nosem, choć w tym niezadowoleniu można było wyczuć coś jeszcze. I nie – nie była
to irytacja, ani złość, a jedynie bezsilność. Sucha, pozostawiona na pastwę
losu bezsilność, której on pokonać nie potrafił nigdy, gdyż cholera była zbyt
sprytna i za każdym razem skutecznie chowała się w jego umyśle, tak, iż za nic
nie mógł się jej pozbyć. Aż pewnego razu przestał się z nią bawić w kotka i
myszkę i po prostu się poddał, a ona wzięła górę nad nim, nad jego całym
życiem.
Dziś,
gdy wpatrywał się w gwieździste niebo, po prostu… siedział. Starał się uciąć
wszystkie myśli, wszystko, co wiązało się z jego osobą, z jego marną
egzystencją, z jego przeszłością i przyszłością, która malowała się niezwykle „obiecująco”,
biorąc pod uwagę fakt, iż był ćpunem, którego nie potrzebował nikt. No chyba,
że Bogdan do roznoszenia towaru – tak, to ewidentnie zmieniało postać rzeczy. Teraz jedynym czymś, co tak naprawdę chciał
zrobić, było wykrzyczenie tego
wszystkiego, co wyżerało go od środka. W tą ciemność, która wcale nie była
lepsza od tych wszystkich ludzi, gdyż również zdawała się śmiać nad jego losem.
Niemniej tego nie zrobił, bo słowa ugrzęzły mu w gardle, wskutek czego z ust
wydobyło się jakieś nikłe skamlanie, które równie dobrze mogłoby być wołaniem o
pomoc.
O pomoc, która nadejść nie miała nigdy. O
pomoc, która odwróciła się od niego w całkowicie drugą stronę i ... uciekła, nie dając mu choć
najmniejszej szansy na dogonienie, czy chociażby zrównanie z nią kroku.
O pomoc, która najzwyczajniej w
świecie miała go w dupie.
- Wojtek?
Niemal podskoczył do góry, gdyż
nie spodziewał się tu zastać nikogo, a Lewańskiego w szczególności. W końcu
była noc, a kto normalny przechadza się po boisku o tej porze? Niemniej już po
chwili przestał zawracać sobie tym głowę i ponownie cofnął się do swojej
skorupy, w której czuł się w miarę dobrze, bo przynajmniej nikt mu nie
przeszkadzał.
Tyle,
że teraz siedział obok niego trener, jeden z niewielu ludzi, którzy rozumieli
go w ten wyjątkowy i niesamowity sposób, a on sam w końcu przyjął to do swojej
świadomości. Kątem oka zauważył, że wyjął spod ławki piłkę, która chwilę
później potoczyła się po jakimś nierównym i mocno pozawijanym torze ruchu, a po
kilku sekundach zwolniła, zatrzymując się mniej więcej obok jednej z bramek.
- Nie wiem, co się dzieje, Wojtek – zaczął Lewański
niepewnym głosem – ale mam wrażenie, że twoje życie jest niczym ta piłka.
Wystarczył jeden ruch, jedno wydarzenie, które spowodowało, iż wszystko zaczęło
uciekać w zastraszającym tempie. Wiesz, że to nawet rozumiem? Też kiedyś byłem
młody i też miałem problemy, ale nie zatrzymałem się w miejscu, natrafiając na
przeszkodę, tylko brnąłem do przodu, po to, by osiągnąć to, co do osiągnięcia
miałem. A ty tego nie robisz, nie chcesz tego zrobić.
Głos mężczyzny brzmiał już tak
dobitnie, że zdawał się rozrywać wszystko, co zdążył zbudować wokół swojej
osoby. Wszelakie bariery momentalnie pękły, a jego dłonie zaczęły delikatnie drżeć.
Oczywiście, mogło to być spowodowane wiatrem, który powiał nagle, przynosząc ze
sobą przejmujący chłód – tak, niemniej on wiedział doskonale, że to coś innego.
Coś, czego nie potrafił rozszyfrować, a mimo to mógł z łatwością
wskazać. Coś, co było straszne w całej swej istocie, coś czego jeszcze nigdy
nie doświadczył, choć wiedział, że doświadczyć już dawno powinien.
Utkwił spojrzenie w piłce,
która już się nawet nie poruszała, tylko po prostu stała w miejscu. Tak, jak
jego życie.
- Pan nie rozumie.
Powiedział
tylko tyle, ale kosztowało go to ogromne pokłady wysiłku. Wysiłku, by ukryć
zawód, ból, zdenerwowanie i w końcu tą chorą bezsilność, z którą nie potrafił
sobie poradzić. Oparł łokcie na kolanach, a następnie złożył ręce jak do
modlitwy, choć w Boga przestał wierzyć już dawno temu. Skoro był taki
wielki i wszechmocny, dlaczego nie
pomógł jemu? Dlaczego nie dał mu żadnego znaku na to, że prośby małego, często
pobitego do krwi chłopca, w ogóle zostają wysłuchane? Dlaczego?
Po prostu… Dlaczego?
Wstał z ławki tak
gwałtownie, że wystraszył zarówno siebie, jak i Lewańskiego, widział to w jego
szarych oczach. Zdawał sobie sprawę z tego, że mężczyzna będzie chciał go
zatrzymać, owszem. Ale to on decydował o swoim życiu. On, a nie jakaś piłka,
która odbiła się od słupka, a następnie stanęła w miejscu.
Tylko on. Nikt inny.
~ ~ * ~ ~
Chciał
zapomnieć. Ponownie. O Lenie, o piłce, o rodzicach, o sobie samym. Po prostu
zapomnieć i przeleżeć gdzieś nieprzytomny w samotności. Niemniej, gdy siedział
na krawężniku chodnika i sięgał do ostatniego woreczka, który mu pozostał, coś
się zmieniło. Nie mógł patrzeć na narkotyk bez wyraźnego obrzydzenia, bo zdawał
sobie sprawę z tego, że ona tego nienawidzi z całego serca, a skoro tak było,
to on nie był w stanie zażyć choć miligrama proszku.
Skrzywił
się i wsadził foliowe opakowanie tam, skąd je wyjął, ale jego samopoczucie bynajmniej
się nie poprawiło. Nie – wręcz przeciwnie, teraz wszystko zaczęło mu się
mieszać. Nie wiedział, co robić, nie wiedział, co myśleć, nie wiedział, co
będzie.
Właśnie, to był jego główny
problem – niewiedza.
A zapomnieć
jakoś musiał.
Dobrze,
że istniały sklepy czynne całodobowo. Sklepy z alkoholem. I choć zaprzysiągł
sobie, że nigdy nie urżnie się do nieprzytomności, jak to mieli w zwyczaju jego
rodzice, to dziś musiał robić wyjątek.
Roześmiał
się w duchu na słowo „dziś”. Przecież była noc, konkretniej druga nad ranem, a
on nie miał pojęcia, gdzie ma iść. Do budynku, w którym zostanie przywitany pijackimi
wyzwiskami, a może tam, gdzie spędził
dwie ostatnie doby? Pokręcił z rezygnacją głową, kierując się w kierunku
wielkiego, neonowego napisu, który mówił wymownie, że tam zakupi upragnioną
butelkę z przezroczystą zawartością, którą nie była bynajmniej woda.
I –
choć w duchu mówił sobie, że nie powinien tego robić, to jednak, z sekundy na
sekundę, jego krok stawał się coraz pewniejszy, a on sam zaczął przekonywać siebie w
myślach, że tak już musi być.
Że inaczej sobie nie poradzi.
Że przegra, choć czy można to
zrobić, jeśli już jest się przegranym?
~ ~ * ~ ~
A
jednak wrócił tam, gdzie tyle razy był poniżany i bity. Tam, gdzie zawsze pocieszał swoją kochaną
siostrzyczkę i mówił, że będzie dobrze.
Tam, gdzie alkohol był na pierwszym miejscu, a nie dzieci, które spychane były
zawsze na dalszy plan.
Drzwi
nie były zamknięte na klucz, co go w ogóle nie dziwiło, bo który pijak o tym pamięta?
No właśnie, odpowiedź na to pytanie nasuwała się sama – żaden. Jednak, gdy
tylko przekroczył próg budynku, nie usłyszał nic, oprócz szybkich kroków, które
najwidoczniej kierowały się w jego stronę. Nie wierzył, by matka czy ojciec
byli przytomni, dlatego pozostała tylko Marika.
Nie
mylił się.
Nim się
zorientował, jego siostra niemal rzuciła mu się na szyję, ściskając mocno.
Wiedział, że się denerwowała, jak zwykle zresztą, a tym bardziej, iż nie było
jej w domu, gdy on wrócił, by się przebrać, więc nie widzieli się trzy dni.
- Odbiera się telefon.
Nie
dało się nie słyszeć wyrzutu w jej głosie, dlatego tylko delikatnie odsunął
dziewczynę od siebie, ale nie był w stanie zobaczyć jej twarzy, gdyż gęste
blond włosy skutecznie ją zasłaniały. Widocznie pomyślała o tym samym, ponieważ
jednym, niecierpliwym gestem je odgarnęła. Westchnął pod nosem.
Była zrozpaczona, niewyspana oraz cholernie
zdenerwowana.
Tym bardziej, że właśnie
zauważyła to, co trzymał w lewej dłoni.
- Wojtuś… - szepnęła, sięgając po butelkę, ale on był
szybszy i skutecznie wyminął dziewczynę. Nie mógł, po prostu nie mógł teraz
oddać swej jedynej ucieczki, swego zapomnienia…
Zatrzymał
się w miejscu, a następnie gwałtownie odwrócił w stronę siostry. Musiał to
powiedzieć, wyrzucić z siebie wszystko, co leżało mu na sercu, pozbyć się tego
niesamowitego ciężaru. Wziął głęboki wdech.
- Ona wróciła.
Jednak
Marika nie wydawała się tym faktem specjalnie zaskoczona. Na początku pomyślał,
że być może nie wiedziała, o kim mówi,
ale w jej oczach… zobaczył zrozumienie.
I wtedy
pojął to wszystko, czego - do tej pory –
pojąć się bał. Ostatnia osoba, której ufał, ostatnia osoba, na której mu
zależało, ostatnia osoba, z którą potrafił rozmawiać… go okłamała. W iście
perfidny i wyrafinowany sposób.
Poczuł
się tak, jakby dostał w twarz, a nawet gorzej. Nie potrafił wypowiedzieć choćby
jednego, najgłupszego słowa, bo po prostu stał tak, jakby ktoś zamienił go w nieruchomy
słup soli, ale na szczęście to dziwne odrętwienie momentalnie go opuściło,
więc - nie mówiąc kompletnie nic –
odwrócił się na pięcie i odszedł, by w końcu skosztować samotności.
… choć doskonale zdawał sobie sprawę z tego,
że ona go w końcu zabije.
~ ~ * ~ ~
Leno!
Wiesz, który to list do
Ciebie? Oczywiście, przecież
dostałaś wszystkie poprzednie, ale nie mam pojęcia, czy je kiedykolwiek liczyłaś.
Ja tak, więc mogę Ci powiedzieć – Dwudziesty trzeci.
I co mógłbym w nim napisać?
Wiesz przecież, że nigdy nie lubiłem tego robić, zresztą… Nie. Pamiętasz mnie
jeszcze? Wiesz, jak wyglądam? W ogóle, czy Ty kiedykolwiek się mną
interesowałaś? W tej chwili przełykam głośno ślinę i kolejny raz braknie mi
słów, by opisać to, co się dzieje u
mnie, ale Ciebie to pewnie nie interesuje, prawda?
Mimo wszystko – napiszę. Bo
muszę. Bo potrzebuję.
Tata coraz bardziej się stacza,
nie ma takiego dnia, by nie było czuć od niego odoru wódki. Jest jeszcze mama,
ale co ona może na to poradzić? Ostatnio zresztą dziwnie się zachowuje, a ja
zaczynam się o nią bać. Jeśli chodzi o Marikę, to wczoraj przybiegła do mnie z
płaczem. Mówiła, że śnią jej się koszmary, a ja dokładnie wiem, czym
są one spowodowane. To nie jest normalne, by młoda,
dorastająca już przecież dziewczyna, chodziła z mnóstwem siniaków i rozciętą
wargą, tak? Ale nie mogłem jej obronić, bo nie było mnie w domu. Rozumiesz,
prawda?
Nie, gówno rozumiesz, bo Ciebie
tu nie ma. Rozumiałaś, gdy byłaś, ale nie teraz, więc po co mam tą cholerną
nadzieję?
Leno…
Wrócisz, prawda? (…)
Gorzki smak wódki zdawał się
palić jego ciało od środka, ale starał się nie zwracać na to uwagi. Po raz
kolejny przechylił butelkę, wlewając sobie przezroczysty płyn do ust. Nie był w
stanie nawet się skrzywić, nie był w stanie wykonać chociażby najmniejszego ruchu,
by przenieść się na łóżko, dlatego nadal siedział pod ścianą w swoim pokoju –
jeśli to pomieszczenie w ogóle pokojem można było nazwać.
(…) Leno, u Ciebie też codziennie są takie piękne wschody i zachody
słońca? Pamiętasz w ogóle te wszystkie momenty, gdy we trójkę siadaliśmy na
naszej górce, by obserwować niebo? Bo ja pamiętam. Wszystko. Każdą chwilę
spędzoną z Tobą. (…)
Roześmiał się tak, jak to w
zwyczaju miał robić jego stary, gdy był całkowicie pijany. Mówią, że „jaki ojciec, taki syn”, a w tym
wypadku sprawdzało się to niesamowicie. Echo jego głosu odbiło się od ściany w
prawie pustym pomieszczeniu, a następnie powróciło do niego ze zwojoną siłą.
Kolejny łyk wódki, kolejny powód
do zapomnienia…
(…) Dziś niestety pada. Piszę "niestety", bo wujek odwołał trening, a
ojciec siedzi w domu i chla na maksa. Jeśli wiesz, co to w ogóle znaczy. Bo ja
wiem – aż za dobrze. To jest straszne, tak okropne, że jestem pewien, iż nigdy nie będę
taki, jak on Leno. Nigdy. (…)
Zauważył, że wódka powoli mu się
kończy, dlatego jęknął z niezadowoleniem. Choć przecież w tym domu na pewno by
się znalazła jakaś kolejna butelka. Tak.
Chciał
wstać, by iść do kuchni, aby czegoś poszukać, ale momentalnie wszystko, co go
otaczało, zaczęło drżeć i się kołysać, a nogi, na których próbował stanąć,
ugięły się w takim tempie, że nie zauważył, kiedy ponownie wylądował na ziemi.
(…) Leno… Tak bardzo mi na Tobie zależy.
Chciał ponownie poczuć ten
niesamowity smak alkoholu na swych ustach, chciał znów pomyśleć, że jest nikim,
po prostu chciał.
Czy to tak wiele?
Jednakże butelka okazała się być
pusta, więc w przypływie furii rzucił nią o ścianę przed sobą z taką siłą, że
szkło roztrzaskało się na drobniutkie kawałeczki, obsypując niemal całą podłogę.
A on?
On po prostu ukrył twarz w
dłoniach i gorzko zapłakał.
___________________________
Pokłony i oklaski dla wszystkich, którzy to przeczytali.
Sylwio - masz tą swoją upragnioną dłuższą lekturkę do czytania, gdy wrócisz wieczorem ^^
Pozdrawiam! :*