~ ~ * ~ ~
Nigdy nie miał w nikim wsparcia, więc jakim
cudem mógł czegoś potrzebować - i
wiedzieć przede wszystkim, że potrzebuje – jeśli tego nie znał?
Właśnie.
Dość szybko doszedł do wniosku, że skoro był w zupełności samowystarczalny do
tej pory, to teraz też u nikogo o łaskę żebrać nie będzie, co było prostym i
logicznym wyjściem z tej całej sytuacji, w której się znalazł. A skoro nie był
żebrakiem, to bynajmniej nie zamierzał skamłać i prosić nawet o coś, czego
potrzebował jak powietrza.
Był po
prostu człowiekiem honoru, a teoretycznie honor to przecież bardzo dobra cecha,
prawda?
Nie tym
razem. Nie teraz, kiedy musiał stać się uległy. Nie teraz, kiedy nie miał
żadnych konkretnych planów na przyszłość. Nie teraz, kiedy…
… nie wiedział, co ma dalej robić.
Miał
świadomość, że to do niczego go nie zaprowadzi, że po prostu się temu podda, a
mimo to postanowił się nie zmieniać, nikomu się nie podporządkowywać.
Robił
głupio? Być może.
Męczył
się? Oczywiście.
Był
szczęśliwy? W żadnym wypadku.
Dlaczego,
więc nie przestał, choć był wszystkiego tak cholernie mocno świadomy?
Nie
wiedział.
Kolejna butelka, kolejny
woreczek. W tajemnicy. Przed nią. By po
prostu na chwilę się odizolować i nie stać się człowiekiem, której tej głupiej
i perfidnej łaski tak bardzo potrzebował…
Bał się żebrać.
Czy to był grzech do jasnej
cholery!?
~ ~ * ~ ~
Obudził się na podłodze. Jeśli w
ogóle słowo „pobudka” może w tym przypadku zostać użyte, bo przecież nie spał,
ale był nieprzytomny, gdyż znów się zaćpał. W każdym bądź razie otworzył oczy i
zorientował się, że znajduje się w pomieszczeniu, które w jego … domu służyło
za przedpokój.
- Dlaczego?
Momentalnie
zrodziła się w nim pewność, że jego podświadomość z niego żartuje, jednak tak
szybko, jak się ona pojawiła, szybo zniknęła, ustępując miejsca suchej
rzeczywistości, bo jednak to wszystko działo się naprawdę, a ból w okolicach
skroni tylko to potwierdzał.
Przypomniał
sobie, że przecież ma własne życie, do którego Leny nie zapraszał, jednak nie
raczył na nią nawet spojrzeć. Musiał być silny, musiał z tym walczyć.
Oczekiwał
wygranej, nawet za wszelką cenę.
Podniósł
się do pozycji siedzącej ze wzrokiem utkwionym twardo w beżowej ścianie i sam
nie wiedział dlaczego, ale po chwili z
jego ust wydobyło się jedno jedynie zdanie, które zdawać by się mogło, iż
przesądza wszystko:
- Bo nie chcę.
Mimo
tego, że sam to powiedział, zdziwił się, gdyż to coś w ogóle nie miało sensu.
Ona też nie zrozumiała, a pytanie, które zadała, stało się właśnie tym ostatnim
gwoździem do jego trumny.
- Czego nie chcesz, Wojtek?
Co było
w tym najgorsze? Chyba ten łagodny i piękny ton jej głosu. Głosu, który echem
rozniósł się nie tylko po pomieszczeniu, ale również jego głowie.
Ona nie
miała robić na nim żadnego wrażenia, prawda? Miał nie prosić, miał nie błagać,
nie żebrać, pogodzić się ze swoim życiem, a tą dziewczynę z niego wyrzucić.
Właśnie.
Miał.
Poderwał
się do góry, wskutek czego poważnie zakręciło mu się w głowie, ale nie dał nic
po sobie poznać, ponieważ był już do podobnych skutków ubocznych
przyzwyczajony. Spojrzał na nią. Niemal nieprzytomnym, zamglonym wzrokiem
lustrował jej niezwykłą twarz, jej całą sylwetkę… Gęste, długie włosy, mądre
oczy…
A
później po prostu wybuchł:
- Nie chcę ciebie w moim życiu! Rozumiesz, kurwa? Nie chcę!
Nie potrzebuję niańki ani litości!
Krzyczał,
patrząc prosto na nią. Krzyczał, choć nie chciał.
Krzyczał
mimo tego, iż ten krzyk rozdzierał mu serce.
A ona
po prostu spokojnie stała, gdyż musiała doskonale widzieć, co się z nim dzieje,
więc gdy ucichł, najzwyczajniej w świecie spytała:
- Skończyłeś już?
Zaskoczyła
go swoją reakcją, ale przecież nigdy nie była wybuchową osobą, więc, dlaczego
się dziwił? Myślał, że ją zranił, odstraszył, a ona nawet nie mrugnęła okiem.
Nim
minęła sekunda, doszedł do wniosku, że popełnił błąd, że ją zranił.
Ale przecież
on do pomyłek się nie przyznawał.
Choć… czy samo jego postępowanie nią właśnie
nie było?
~ ~ * ~ ~
Ujęła
go delikatnie za rękę i zaprowadziła do kuchni, a on nie stawiał żadnych
oporów, ponieważ – najzwyczajniej w świecie – nie miał na to siły. Siadł na
krześle – tak jak mu kazała, Lena zajęła miejsce naprzeciwko niego, po drugiej
stronie prostokątnego stołu.
Przez
jakiś czas milczeli oboje.
Cisza
zdawała się wypełniać go po brzegi, ponownie budować jego osobowość, tworzyć,
kreować całkiem innego, nowego człowieka. Niemniej kluczowym elementem w tym
wszystkim było właśnie słowo „zdawać się”, które ewidentnie oddawało absurd
całego wyrażenia.
- Wyjechałam… – zaczęła niepewnie dziewczyna, wybijając go z
dziwnego rodzaju transu – Wyjechałam, bo jak wiesz, po śmierci mojej matki,
ojciec znalazł sobie panienkę. Francuską panienkę, której znudziło się życie w
Polsce i chciała wracać do domu.
Nie
odpowiedział. Momentalnie przypomniał sobie tą żałość, złość i ból po tym, jak
dowiedział się, że jej już nie ma.
Lena
kontynuowała:
- Nie pozwolili mi się z nikim pożegnać, zostałam postawiona
przed faktem dokonanym. Nawet nie wyobrażasz sobie, jak bardzo płakałam, ale ta
baba siłą zaciągnęła mnie do samochodu, a już tam – na miejscu… kontrolowała na
każdym kroku. Po prostu nie miałam żadnej możliwości, by się z wami
skontaktować.
Usłyszał,
jak przełyka ślinę, a następnie niecierpliwym gestem odgarnia z twarzy
zagubione kosmyki włosów.
Powoli
zaczął rozumieć, a co za tym idzie – wybaczać.
- Gdy miałam osiemnaście lat… Zdarzył się poważny wypadek.
Na szczęście ja z nimi nie jechałam, źle się czułam, nie chciało mi się po
prostu brać udziału w głupim pikniku, ale mój ojciec i jego partnerka zginęli
na miejscu. Samochód uderzył w drzewo, które jakimś cudem ich jeszcze
przygniotło i może jestem złym człowiekiem, ale tej blond lalki żal mi w ogóle
nie było, bo zniszczyła moje życie kompletnie.
Postanowiłam tam jeszcze skończyć szkołę, ale gdy tylko to zrobiłam,
uciekłam z powrotem tutaj, do babci, która była tak zachwycona moim powrotem,
że najzwyczajniej w świecie urządziła mi imprezę powitalną. Wyobrażasz to
sobie? Ma staruszka pomysły, nie? Zaprosiła chyba większość okolicznej
młodzieży. Resztę już przecież znasz.
Miała
rację, ale nie to właśnie było w tej chwili najistotniejsze, gdyż uświadomił
sobie, jaki był głupi, a raczej jest, bo przecież nadal czuł w swym organizmie
skutki narkotycznego upojenia.
Osądził
ją – bezpodstawnie, wedle własnego sumienia.
Potępił,
skazał na poniewieranie, tak jak najgorszego przestępcę.
A to przecież on, tylko on zawinił.
Kolejny błąd, Wojtek. Gratulacje.
__________________________
Stwierdziłam, że tylko tego bloga zostawić nie mogę, wiecie?
Reszta - tak jak się umawiałyśmy - w formie prywatnych rozdziałów, ale Wojtka tak zamknąć nie mogę, bo to nie miałoby sensu.