niedziela, 15 grudnia 2013

8. Je vais vous aider.


~ ~ * ~ ~

 

Powiem ci coś, kochanie. Wczoraj postąpiłem źle. Cholernie źle, ale powinnaś wiedzieć, że nie chciałem cię zranić. Byłem pijany, zamroczony natłokiem tego wszystkiego a zarazem przecież niczego. Bo człowiek uzależniony postrzega wszystko inaczej, wiesz? No oczywiście, że tak, ale chcę, żebyś usłyszała to ode mnie.

                Żałuję. Tak bardzo żałuję tego, co wczoraj zrobiłem. Gdybym mógł coś zmienić… chociażby jeden, potencjalnie najmarniejszy szczegół… Zrobiłbym to..

                Zapewne ciebie to już nic nie obchodzi – nie dziwię się, bo przecież moje zachowanie pozostawiało wiele do życzenia. Tyle rzeczy masz mi za złe – jestem tego pewny, ale daj mi szansę…

                Nic nie mówisz.

                Milczysz tak długo, a to właśnie mnie zabija.

                Ty sama podświadomie mnie niszczysz, zabijasz, niszczysz, zabijasz! Cholera, zabijasz mnie, słyszysz? Zabijasz!

 Hahaha!

 Zabijasz, uśmiercasz, ukazujesz prostą drogę do mojej trumny! Mnie, właśnie mnie, wiesz? Znasz mnie? Znasz czy nie? Dlaczego jesteś tak bardzo bezduszna, co?

Odpowiedz mi do jasnej cholery!

Hahah!

Kochanie, to jest śmieszne, tak bardzo popierdolone, ale to nie jest jeszcze najlepsze. Bo najbardziej chorym elementem w tej układance jest moja miłość do ciebie.

Bo mimo wszystko.

Kocham cię.

Tak bardzo – że to uczucie niszczy mnie jeszcze mocniej aniżeli twoje zachowanie.

Przestań istnieć, proszę cię.

Chcę żyć – bez ciebie.

Bez tej miłości, której nie rozumiem.


Błagam.

Wysłuchaj mnie.

 

~ ~ * ~ ~

                Marika powiedziała mu, że musi coś zjeść. On odrzekł, że ma w dupie jedzenie i książkowe trzy posiłki, które powinny stanowić minimum  jego dziennego zapotrzebowania na wartości odżywcze.  Co była szczerą prawdą. Bo co obchodziło go jakieś śniadanie skoro jego własne życie przypominało jedno wielkie gruzowisko?

                Siostra niemal siłą ściągnęła go na dół, by cały dzień nie leżał w łóżku, a sama gdzieś wyszła. Prychnął pod nosem, bo dałby stówę, że pobiegła do kolejnego kochanka, co w sumie wcale go nie dziwiło, bo przecież po co miałaby siedzieć w domu?

                Usiadł za stołem, na którym walały się puste butelki, a wśród nich znajdowały się niedopałki papierosów, a nawet pudełko, w którym był jeden w ogóle nienaruszony.

                Spojrzał na niego, a następnie szybo odwrócił wzrok, by za chwilę z powrotem przenieść go na biało-niebieskie opakowanie z czarnym napisem, który informował, że palenie zabija. Czuł, że tego potrzebuje, nawet, gdyby byłoby to wyjściem bardzo krótkotrwałym, niemal niezauważalnym, więc nim w ogóle zdążył się zorientować, trzymał w palcach papierosa, którego jeszcze musiał czymś zapalić.

                Desperacko zaczął przeszukiwać stosy butelek. Nie obchodziło go to, iż niektóre z nich spadają na ziemię i z głośnym łoskotem rozbijają się na kilka części. Jednakże pomimo tego wszystkiego – ognia nie znalazł.

                Tak bardzo chciał się zaciągnąć i choć przez jeden moment pomyśleć o czymś innym, a nie o niej. Bo to właśnie Lena była jego największym problemem. Ona. Nikt inny.

                Ona.

                Nie głupia zapalniczka, której nigdzie nie było i gdy tylko sobie to uświadomił, ogarnęła go czysta furia. Tak po prostu. Bo był przecież tylko słabym człowiekiem,  a w jej przypływie wszelakie butelki i wszystko inne, co znajdowało się na stole, wylądowało na ziemi.

                On chciał napałać się tym widokiem, zobaczyć, że coś może być zniszczone jeszcze bardziej niż jego życie.  Te szkła…

                I krew, która zaczęła obficie lecieć po jego nadgarstku, bo przypadkowo się skaleczył…

                To go uspokajało.

                Przez moment.

                A później nadszedł jeszcze większy kryzys aniżeli ten, który przechodził w chwili, gdy nie mógł znaleźć niczego, czym mógłby zapalić papierosa. Po prostu schylił się, a następnie zaczął gołymi pięściami – z czystej złości – tłuc i tak już pobite butelki. I nie zważał na piekący ból, rany, które zaczęły krwawić tak mocno, iż bordowa ciecz powoli skapywała na podłogę czy nawet na świadomość, że jakiś odłamek może wbić mu się w rękę. Nie. To nie miało już kompletnie żadnego znaczenia.

                Nic go nie miało.

                Powinien się zabić.

 Zabić i już nigdy nie otworzyć oczu.

Zabić i więcej jej nie zobaczyć.

Zabić i po prostu…

Umrzeć.

 

Odłamek szkła zajaśniał w słońcu.

No dalej… zrób to – wiesz, że to dla ciebie jedyna droga ucieczki, prawda? No właśnie. Nad czym się jeszcze zastanawiasz? A może wolisz się powiesić? To bez różnicy… uwierz. I tak w końcu wylądujesz w grobie, doskonale zdajesz sobie z tego sprawę.

Wystarczy jedno wyciągnięcie i tak już obolałej, zakrwawionej ręki. Kilka mocniejszych draśnięć w odpowiednim miejscu… I będzie po wszystkim.

Koniec bezsensownego życia.

Koniec tej chorej miłości….

… udawania.

… czekania na lepsze jutro, które przecież nigdy nie nadeszło.

… nadziei.

… suchej, pozbawionej jakichkolwiek podstaw, wiary.

 

                Szkło znalazło się w jego dłoni, a on dokładnie je wyważył. Wiedział, którą częścią powinien się okaleczyć, doskonale zdawał sobie sprawę z wszystkich innych aspektów. I już  miał to zrobić, ale nagle – najzwyczajniej w świecie -  się przestraszył.

                Opamiętał.

                A po tym, gdy dotarła do niego powaga całej sytuacji, opadł po ścianę i zaczął płakać. Tak po prostu, bo musiał wyrzucić z siebie to wszystko, co leżało mu na sercu, bo chciał odwrócić swą uwagę od tego, co się przed chwilą wydarzyło…


Bo przede wszystkim -  tak naprawdę - był słabym chłopcem, który przedwcześnie musiał stać się dojrzałym mężczyzną.


I te łzy nie były żadnym powodem do wstydu. Wręcz przeciwnie. To dzięki nim pokazał, że jest jeszcze dla niego jakiś ratunek, że może, że potrafi, że potrzebuje, że jest.

Że po prostu jest. Jeszcze.

Jeszcze jest.

Żyje, nie umarł, nie zabił się – a to było właśnie dowodem na to, że ten słaby chłopiec był mimo wszystko silny. Bardzo silny.

 

~ ~ * ~ ~

Nawet nie zauważył, gdy ktoś pojawił się obok niego. Jakim cudem nie usłyszał pukania, dzwonka czy chociażby odgłosu otwieranych drzwi? Nie wiedział, ale jedno było pewne: ona nie powinna teraz stać obok niego, nie miał pojęcia, dlaczego los zesłał właśnie ją, pewnie po to, by zobaczyła go w stanie, w jakim się znajdował i po prostu uciekła.

Ale tego nie zrobiła. Tylko stała i patrzyła. Bez ani jednego słowa. Być może zszokowała ją ta niezakrzepła krew, która znajdowała się wszędzie, a być może pojedyncze łzy nadal płynące po jego policzkach. Być może.

- Przepraszam, Wojtek.

Delikatnie uniósł głowę, bo zdawało mu, że się przesłyszał, jednak to wszystko okazało się prawdą – najprawdziwszą. Co jednak z tego, skoro doskonale wiedział, że to nic nie da? Że znalazł się w takim błędnym kole, z którego nikt już nie jest w stanie go wyrwać.

Dodatkowo coś nie dawało mu  spokoju. Coś niezwykle istotnego. Coś, co …

- Powiedz mi… Dlaczego mnie zostawiłaś? Dlaczego odeszłaś? Bez pożegnania, bez ani jednego głupiego słowa. Dlaczego?

                Nie patrzył na nią. Wzrok utkwił w czubkach swoich butów, bo przynajmniej one nie sprawiały mu żadnego bólu. Chciał w końcu usłyszeć wszystko, nawet jeśliby miałyby być to najgorsze słowa, bo przecież na nie zasługiwał, prawda?

- Prawda.

                Dopiero po jej słowach zorientował się, że myślał na głos.

Jednak dziewczyna nie zaczęła mówić. Tylko przyklękła przy nim, chwytając go za zakrwawioną rękę, przyglądając się świeżym ranom.

Było mu tak bardzo wstyd.

- Pomogę ci.

Zamknął oczy,  a następnie pokręcił przecząco głową. Nie chciał tego. Po prostu nie chciał, a jednoczenie tak mocno pragnął. Wiedział jednak, iż to byłoby… bolesne, a on prawdopodobnie z tym bólem sobie już nie poradzi.

Dlaczego, więc…

Dlaczego, więc pozwolił jej się przytulić?

 
__________________
Miało być więcej o Lenie, ale jakoś nie byłam dziś w stanie.
No i ogółem rzecz ujmując, to on jest dla mnie tak ważny, że nie potrafiłam go tak po prostu zostawić, wiecie?
I mam nadzieję, że też go jeszcze nie zostawiliście.
W ogóle to pierwszy rozdział w historii, który pisałam, płacząc.

4 komentarze:

  1. I co ja mam pisać?
    Przy tej historii jedynie milczenie i ogromna zaduma jest odpowiednią reakcją, bo żadne słowa nie mają sensu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję w imieniu Wojtka.
      Po prostu dziękuję <3

      Usuń
  2. dotarłam w końcu.
    wiesz co, po tym co mi ostatnio napisałaś, tego Wojtka czyta mi się z jeszcze cięższym sercem.
    Bo teraz już wiem jak to naprawdę z tym jest. To zawsze wzbudzało ogromne emocje, ale teraz ... teraz to ja chyba płaczę i przeżywam to tak mocno razem z Tobą.
    Bo to jest takie cholernie nie fair ... ale teraz właśnie zaczynam dostrzegac, dlaczego nie może tu być happy endu. Teraz już się nie łudzę, bo wiem, że nie mogłoby go być., To było było niewłaściwie. Nierealne.
    Muszę się z tym pogodzić, chociaż bardzo trudno.
    a to jak Ty to wszystko opisujesz ... sprawia,że ta historia jest jeszcze bardziej cudowna i przejmująca. I dotyka mojego serca, poważnie.
    Także czekam na więcej,czekam na Lenę ... wierzę w Ciebie cały czas.
    I kocham Cię, mocno mocno <33

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W sumie to co ja mam Ci, kochanie napisać?
      Teraz, kiedy już wszystko wiesz, rozumiesz. A to najważniejsze.
      Kocham Cię jeszcze mocniej <3

      Usuń