Od autorki: Piosenkę z "Natchnienia" trzeba odtwarzać minimum dwa razy, by starczyła na cały rozdział. Niestety jest krótka, a mi zależy, aby akurat ona znalazła się w podkładzie.
~
~ * ~ ~
Jej skóra miała idealną, śnieżnobiałą
barwę, ale ten odcień znacząco różnił się od koloru otaczającej jej, szpitalnej
pościeli. Niezdrowa bladość zdawała się kontrastować z tym wszystkim, co ją
otaczało. Lekarze cały czas powtarzali mu, że musi czekać, że największy
kryzys minął, a gorączka trapiąca jej
drobne ciało została opanowana. Mówili też, iż jej wybudzenie to tylko kwestia
kilku najbliższych godzin.
On im wierzył, bo przecież komuś
musiał, prawda? Wiedział, że już nie może robić sobie żadnych nadziei. Naprawdę
wiedział! Naprawdę!...
…
dlaczego nie potrafił, więc przyjąć do wiadomości tego wszystkiego, co się
właśnie działo? Dlaczego nadal powtarzał sobie, że będzie dobrze?
Poruszone do głębi pielęgniarki
twierdziły, że musi iść się chociażby przespać czy przebrać, że i tak już jest
wystarczająco wyczerpany. Widziały, jak się męczy, widziały, jak bardzo to
wszystko przeżywa i starały się, jak tylko mogły, by mu choć trochę pomóc.
Jedna z nich przyniosła dla niego nawet koc, bo noce spędzone na szpitalnych
korytarzach były dosyć chłodne. Pierwszego dnia chcieli go wygonić. Przecież
wyraźne wyznaczone były godziny, w jakich można było składać wizyty chorym.
Kiedy jednak on pozostawał nieugięty, przyzwyczajono się do jego obecności, a
do domu chodził na chwilę, po raz pierwszy - dnia trzeciego i wtedy też nie pozostawił Leny
samej, ale wymienił się z Mariką, która miała natychmiast do niego dzwonić,
jeśli cokolwiek by się działo.
Właśnie… ile ona tak leżała na
szpitalnym łóżku blada, nieprzytomna i całkowicie bezbronna?
Tydzień. Tego dnia mijał akurat równy
tydzień, który wydawał się trwać rok, albo dekadę, albo wiek, albo milion,
albo… albo dwieście takich milionów lub nawet miliard lat.
Miliard lat trwającej męczarni i
palącej niepewności, który był rokiem cierpienia, a to z kolei tylko tygodniem
kompletnej rozpaczy pomieszanej z coraz bardziej nasilającą się beznadzieją.
Czy może być coś gorszego?
Owszem.
Świadomość, że nic nie można zrobić,
że jest się kompletnie bezradnym wobec otaczającej rzeczywistości, która wypala
człowieka doszczętnie.
… która zabiera nam ostatnią zdrową kroplę krwi.
A ona przecież tak cholernie istotna jest w naszym życiu.
Niestety
jedynym, choć momentami boleśnie niesprawiedliwym.
~ ~ * ~ ~
Kiedyś
gdzieś słyszał, że do ludzi pogrążonych w różnego rodzaju śpiączkach, trzeba
mówić. Dużo mówić. Nie był pewien, czy w jego przypadku mogłoby to cokolwiek
pomóc, przecież zemdlała w wiadomych okolicznościach, tuż po tym, jak kazała mu
się na zawsze wynosić.
Co
jednak szkodziło mu spróbować?
Nie
była już podłączona do wszelakich aparatur, które podtrzymywałyby jej procesy życiowe,
ponieważ według lekarzy było to zbędne. Pozostała jedynie kroplówka. Jednak
mimo tego, iż jej stan teoretycznie się poprawiał, dziewczyna nie odzyskiwała
przytomności.
On
siedział przy niej całymi dniami. Siedział i zazwyczaj wspominał to, co było
kiedyś, a jeśli już nie był w stanie mówić, bo targała nim zbyt duża rozpacz,
trzymał ją po prostu za rękę, jakby tym na pozór niewinnym gestem, chciał jej
dać niemy dowód swojej ciągłej obecności.
Tego
dnia też tam był. Był i patrzył na jej bladą, ale ciągle idealną twarz,
przeplatał swe palce z jej i myślał nad tym, co mógłby jej w tym momencie
powiedzieć, jednak nic sensownego nie przychodziło mu do głowy.
- Wiesz, że nie wiem, co dziś mógłbym wspomnieć? - spytał, ale odpowiedziała mu tylko głucha cisza
– Ja… ja nie mam pojęcia, co będzie, Lena, ale nie pozwolę ci po prostu odejść,
jak wtedy. Wybij to sobie, słyszysz? Po prostu nie pozwolę, już raz cię
straciłem i więcej nie mam nawet zamiaru, więc obudź się w końcu, proszę.
Brak jakiejkolwiek reakcji na
jego słowa. Zresztą czego się spodziewał? Nagłego cudu, a może szczęśliwego
zakończenia jak w baśniach, gdzie taka Śpiąca Królewna nagle otwiera oczy,
wyrwana ze snu marnym pocałunkiem Księcia?
- Błagam, kochanie…
Minęła
minuta i nic się nie działo. Przeniósł, więc, prawie nieprzytomny od znikomej
ilości snu, wzrok na okno, za którym dał się zauważyć zwykły sierpniowy
poranek, choć wypadałoby zaznaczyć, że był to już koniec wakacyjnego miesiąca,
a on dopiero zorientował się, że miał tego dnia urodziny.
I kiedy
przeszło mu na myśl, że najlepszym prezentem byłaby wiadomość o jej nagłym
wybudzeniu, kiedy… zaczął o tym marzyć…
Delikatny ruch jej dłoni, która schowana
była w jego szczelnym uścisku, prawie niezauważalne drżenie powiek…
- Lena? – spytał bardzo cicho i niepewnie, choć serce biło
mu jak oszalałe, ale oczywiście nie uzyskał odpowiedzi. Wtedy też zorientował
się, że to wszystko tylko mu się przewidziało, ponieważ to jego własna
wyobraźnia splotła mu figla.
Cholernie
zabawne, naprawdę.
Poderwał
się na równe nogi, chcąc uspokoić targające nim emocje. Błagał, by ruch
pozwolił mu się opanować, by choć trochę mu pomógł. Dlaczego w ogóle był na
tyle głupi, że po raz kolejny po prostu uwierzył? Wiara była jego zgubą,
prowadziła go w kolejną ślepą uliczkę, z której nie było absolutnie żadnej
drogi powrotnej.
Jeśli jednak kiedykolwiek miał
przestać ją zauważać… nigdy by tego nie zrobił, bo przecież – mimo wszystko – to
dzięki niej jeszcze jakoś się trzymał,
choć przecież było to pojęcie ewidentnie względne.
- Wojtek… – niezwykle słaby, suchy, prawie niedosłyszalny
szept, który wypłynął z jej ust, niemal natychmiast przywrócił go do
rzeczywistości. I – pomimo tego, iż był pewien, że to kolejny okrutny żart –
momentalnie się odwrócił, a sekundę później już klęczał przy jej łóżku,
odgarniając z jej twarzy jakieś zagubione kosmyki włosów. Nie zauważył nawet,
kiedy jego oczy zaczęły robić się mokre od wzbierającej w nich wilgoci.
Ponownie
przymknęła powieki, ale tylko na moment, zaraz je otworzyła, bo przecież nigdy
nie lubiła okazywać swojej słabości, a on mimowolnie się uśmiechnął.
Uśmiechnął
przez łzy, choć nigdy nie łączył tego w jednej parze.
Ale wiesz, że twoja radość nie może długo
potrwać, prawda?
Oczywiście.
Zdawał sobie z tego sprawę.
W końcu
nie mógł wierzyć wiecznie, a to był idealny dowód na tą chorą niesprawiedliwość
życia.
~ ~ * ~ ~
Miało
być tak pięknie… tak idealnie… tak do bólu idealnie. Mieli być razem, żyć w szczęściu,
wziąć ślub i wychować dwójkę dzieci, a później się zestarzeć. Razem. Wszystko
razem.
Dobre
sobie.
Prawda
była inna. Prawda była straszna. Prawda była tragicznie bolesna.
Normalny
człowiek by tego nie udźwignął, upadłby pod takim ciężarem zrzuconym na jego
barki, połamałby sobie przy okazji wszystkie kości, a następnie wyzionąłby
ducha, ale przecież ON nim na pewno nie był, bo te straszne życiowe doświadczenia
nauczyły go jakiejś egzystencji przepełnionej rozwagą i pokorą.
Przede
wszystkim pokorą.
~ ~ * ~ ~
Wybierz sobie gwiazdę.
Wybrałem, co teraz?
A teraz pomyśl sobie życzenie.
Chciałbym umieć cofnąć czas,
a najlepiej użyć jakiegoś magicznego przycisku i usunąć całe swoje życie doszczętnie,
a później spalić na popiół każdy, nawet najdrobniejszy dowód swojego istnienia.
Nie pozwolę Ci tego zrobić.
Kiedy Ciebie już nie będzie,
kiedy mnie zostawisz…
Nigdy Cię nie zostawię, przestań pleść
bzdury. Przecież zawsze będę przy Tobie i choć nie będziesz mnie widzieć, choć
nie będziesz mógł mnie dotknąć… i choć na pewno serce mi pęknie, bo też nie
będę w stanie tego zrobić, zawsze będę przy Tobie czuwać.
Proszę Cię, kochanie… Ja nie
wyobrażam sobie, że kiedy Ciebie już nie będzie ja mógłbym… Rozumiesz do
cholery?! Rozumiesz mnie? Błagam, choć raz mnie zrozum! Chociaż raz… tak bardzo
Cię kocham, ja nie umiem… ja… bez Twojej pomocy nie dam sobie już po prostu
rady.
Jesteś silniejszy niż ktokolwiek inny.
Poradzisz sobie.
Nie łudź się. Ja już tak
dłużej nie potrafię. Bez Ciebie zginę.
~ ~ * ~ ~
Chciała,
by przyniósł jej pomarańcze. Odkąd tylko pamiętał, miała słabość na punkcie
tych owoców. Tak, więc w niedzielny poranek szedł środkiem szpitalnego
korytarza, a w prawej dłoni niósł półprzezroczystą, ciężkawą siatkę.
Dlaczego
tego dnia miejsce to wydawało mu się tak dziwnie puste? Nawet ta miła, wiecznie
przyjemna pielęgniarka, gdy tylko go zobaczyła, diametralnie spoważniała i
momentalnie schowała się w swym pokoiku.
Wtedy
jeszcze nie wiedział.
Nie
mógł przecież wiedzieć.
Prawda
nie dotarła do niego nawet w momencie, w którym zobaczył puste, idealnie
zasłane łóżko. Jej łóżko. Po prostu w pierwszej chwili stanął jak skamieniały,
później zaczął się rozpaczliwie rozglądać po sali, gdzie jednak nie zauważył
ani jednej osoby.
Spokojnie.
Na pewno zabrali ją na badania. Najzwyklejsze badania…
Sam w to nie wierzysz.
- Panie Wojtku?
Ostry,
bardzo metaliczny głos lekarza przeciął ciszę wokół niego panującą; niemal
momentalnie odwrócił się za siebie, by spojrzeć na dotkniętą nocnym dyżurem
twarz doktora, która w tamtej chwili nie wyrażała chyba żadnych uczuć.
Nie był
w stanie wydobyć z siebie ani jednego słowa.
Po prostu na niego patrzył; nie miał pojęcia, co ten człowiek w tamtej
chwili wyczytał z jego miny, zresztą niewiele go to obchodziło, bo chciał tylko
wiedzieć.
To
niewiele, prawda?
- Proszę, przejdźmy do mojego gabinetu, tam…
- Gdzie ona jest?!
Nie
wiedział, że jego głos może być tak silny, tak mocy, tak władczy; doświadczył
tego wszystkiego w tej chwili, chyba dla niego najgorszej, bo przepełniała ją
ta przeklęta niepewność, ta nadzieja, która nigdy nie powinna zagnieździć się w
jego sercu, wiara w cud, który nadejść nie miał nigdy.
Już
nigdy…
- Gdzie?! – wrzasnął, gdy nie doczekał się absolutnie żadnej
odpowiedzi. Siwiejący mężczyzna po prostu stał i na niego patrzył.
I
właśnie w ten niemy sposób uzyskał najważniejszą dla siebie informację.
Siatka
z owocami wypadła mu z ręki, a wyjątkowej urody pomarańcze potoczyły się pod łóżko,
na którym ona tego ranka powinna leżeć.
- Naprawdę bardzo mi przykro.
Pokręcił
przecząco głową. Przez chwilę nie czuł nic; tak jakby nagle przestał istnieć.
Zapomniał o tym, że żyje, zapomniał o szpitalu, o bólu, o wszystkim. Niemal
wszystkim. W jego głowie było tylko jedno, jedyne słowo.
A raczej
imię, jej imię.
Lena.
- Zostawiła dla pana list.
To właśnie
jakaś kartka wepchnięta w jego lewą dłoń go otrzeźwiła, wyrwała z jakiegoś
dziwnego amoku, w którym nie był nigdy.
Obiecałaś. Obiecałaś, że mnie nie zostawisz!
Nie zauważył, kiedy minął
doktora, nie wiedział kiedy wyszedł z sali, nie miał pojęcia, w którym momencie
zaczął biec, a przy okazji potrącać mijane przez siebie osoby. Niczego nie
wiedział. Po prostu musiał opuścić ten cholerny szpital.
Budynek, który zabrał mu wszystko, co miał. Wszystko, co kochał. Ją. Tą
dziewczynę, która leżała w kostnicy, zapewne w otoczeniu innych ciał, za którymi
rozpaczali członkowie ich rodzin.
Kiedy
zatrzymał się w miejscu? Pewnie w momencie, gdy w twarz uderzył go podmuch
zimnego powietrza. Bo tego dnia pogoda znów nikogo nie rozpieszczała. Jak zwykle ostatnio.
Kartka,
którą trzymał w dłoni zaczęła moknąć pod wpływem spadających na nią kropli
deszczu, które stopniowo zaczęły spływać również po jego twarzy.
Chociaż
czy to nie były łzy?
Obiecałaś…
Kochanie!
Nie dalej, jak przed jakąś
minutą wyszedłeś, a ja już płaczę. Zresztą jeśli to czytasz, wiesz pewnie z
jakiego powodu, prawda? Czuję, że to mój koniec, naprawdę. Śmierć
zbliża się do mnie wielkimi krokami i nikt – nawet Ty – nie jest w stanie jej
powstrzymać.
Proszę, nie miej do mnie żalu,
że nic Ci nie powiedziałam; po prostu… nie wiedziałam jak mogłabym to zrobić, w
końcu lekarze cały czas byli dobrej myśli, przecież powtarzali, że to tylko
chwilowe osłabienie, że jeszcze trochę
pobędziemy razem. No cóż. Nie udało się. Nie tym razem, może kiedyś.
Wierzysz w życie po śmierci,
Wojtek? Bo ja tak. I wiem, po prostu wiem, iż jeszcze kiedyś się spotkamy, a
wtedy nic Nas nie rozłączy. Obiecuję. Będziemy żyć długo i szczęśliwie, tak jak
w baśniach, gdzie dobro zawsze wygrywa ze złem, gdzie życie jest kolorowe i
usłane różami. Białymi. Takimi, które od zawsze uwielbiałam.
I tylko o Jedno Cię proszę,
Wojtek: błagam, nie wracaj do tego, z czego Cię wyciągnęłam. Nigdy więcej, nie
waż się, dobrze? Jesteś silny, poradzisz sobie, ja w Ciebie wierzę, a skoro tak
jest, to się uda.
Uda się, zrozumiałeś?
Jestem pewna.
Jeśli po śmierci istnieje jakieś
niebo, albo cokolwiek innego… Będę przy Tobie. Będę Ci pomagać, wspierać jak
tylko będę mogła.
Nawet nie wiesz, jak bardzo Cię kocham. I gdybym miała jakiekolwiek
inne wyjście, gdybym mogła coś oddać za choć ten jeden, dodatkowy dzień spędzony z
Tobą… zrobiłabym to, uwierz. Bo to Ty jesteś dla mnie najważniejszy.
Tylko Ty. Nikt inny.
Pamiętaj o tym, skarbie.
Na zawsze Twoja,
Lena.
Obiecała
mu, że nigdy go nie zostawi.
Obiecała
mu, że przecież mu pomoże.
Obiecała
lepsze dni w jego marnym życiu.
Dała mu
nadzieję, stała się promykiem słońca, który przebił się przez osłonę ciemności.
A teraz
tak po prostu odeszła.
Nie
miała prawa tego zrobić.
Słyszysz?! Nie miałaś prawa mnie
opuścić!
______________________________
O matko.... jestem załamana. Absolutnie załamana. Tak to schrzanić, tak.... o matulu :c
Ale trudno, Lenka już poszła spać, teraz czas na Wojciecha, a później tylko epilog.
Kurczę. Jeden rozdział i epilog. Nie wierzę, wiecie?
Bo to opowiadanie stało się nieodłączną częścią mego życia.
Wiem, że to głupie.