~ ~ * ~ ~
Teraz było mu już wszystko jedno.
Nie zależało mu na niczym, na nikim, nawet nie interesował się sam sobą, bo po
co? Na czym tak naprawdę polegało jego życie?
No właśnie – odpowiedź nasuwała się sama.
Kolejna działka, kolejny łyk wódki, kolejna noc spędzona poza
budynkiem, na który mówił ironicznie „dom”.
Kiedy nastąpił ten moment, gdy po
prostu przestał robić cokolwiek, by się podnieść? Dzień, a może trzy wcześniej?
Bo na początku chciał walczyć, ale kiedy dotarło do niego to, co ona mu
powiedziała… to, że pozostawiła go bez ani grama nadziei… po prostu postanowił
skończyć się wygłupiać. Po przecież głupotą było ciągle próbować, prawda?
Kieliszek, wódka. Woreczek,
proszek.
Strzykawka. Ciemność.
~ ~ * ~ ~
Zmierzył
nieco podstarzałego barmana wzrokiem od stóp do głów, ale nie dostrzegł w nim
niczego godnego swej uwagi. Postawna sylwetka, kilka siwych włosów które
zdobiły bujną, brązową czuprynę. Normalka.
Gestem
dłoni przywołał go do siebie, pokazując na pusty kieliszek, sygnalizując że czeka
na kolejny. Sęk w tym, że miał to być już szósty… albo siódmy. Przestał liczyć.
Dopiero ich skutki zaczynał odczuwać w
głowie, ale akurat z tego się cieszył, bo znów przez ten moment mógł zapomnieć.
A zapomnienie
było jego jedyną ucieczką.
- My to się chyba znamy.
Na
początku nie zauważył, że długonoga szatynka bezceremonialnie dosiadła się do
niego, ale w sumie było mu wszystko jedno, bo barman pod nos podstawił mu
kieliszek ponownie zapełniony przezroczystą, wysokoprocentową cieczą, który
momentalnie stał się pusty.
Fajnie,
tylko że on nie upił z niego ani jednej kropelki.
Zirytowany
odwrócił się w stronę dziewczyny. I dokładnie w tej chwili ją poznał.
Jęknął,
z niezadowoleniem marszcząc nos i brwi, gdyż nie miał zamiaru wracać do tamtego
dnia, a raczej nocy, jednakże nie mógł nic na to poradzić, że dziwka właśnie
siedziała obok niego, oblizując wargi po trunku.
- Sądzę, że nasza znajomość nie zaszła tak daleko, byś mogła
pić moją wódkę. Za którą zapłaciłem. – wysyczał jej prosto w twarz.
Roześmiała się tak głośno, że
kilka ciekawskich spojrzeń powędrowało w ich kierunku, a sądząc po minach i tym
charakterystycznym błysku w oku, nie dało się nie zauważyć, iż każdy z obecnych
w lokalu pomyślał tylko o jednym, co w sumie wcale go nie dziwiło. Pijany,
młody chłopak. Całkiem przystojny zresztą. I ewidentna prostytutka, która
siedziała tuż obok niego. Cóż innego to mogło oznaczać?
No tak… zapomniałby… na pewno
przyjacielską rozmowę.
Szatynka
momentalnie ucichła, jakby uświadamiając sobie jakąś niezwykle istotną rzecz,
gdyż przeszyła go spojrzeniem, z którego wyczytać się dało co najwyżej –
niewiele.
Z przyczyn
bliżej nie określonych przeszły go zimne dreszcze.
- Nie będziesz więcej pić.
- Nie masz prawa mi mówić, co mogę, a czego nie.
Bo taka
była prawda. Ona (tak właściwie to jak miała na imię?), nagle zapragnęła robić
za jego prywatną opiekunkę, a według tego, co było mu wiadome – na niańkę był
już ciut za dłuży. Zresztą – tak naprawdę – nie znał jej, ani ona jego, a jedna,
przypadkowa noc, na pewno nie była czymś, na podstawie czego można by mówić o
jakichkolwiek powiązaniach.
Zresztą
na świecie nie było takiej osoby, która miałaby jakiekolwiek, choć najmniejsze
prawo do rządzenia nim.
Pogratulował sobie w myślach
kolejnego, maleńkiego kroczku naprzód, gdyż uświadomił sobie, że niewiele go
interesuje to, co powiedziałaby Lena.
Bo jej nie było. Umarła. Odeszła. A on wyobraził sobie jej grób usypany
z ziemi, na której nie byłoby nic. Ani jednego kwiatka czy znicza, bo tacy ludzie
jak ona, nie zasługiwali na pamięć. Czyjąkolwiek.
A na pewno nie jego.
- Twoja siostra od zmysłów odchodzi, szuka cię wszędzie, a
ty siedzisz nad kieliszkiem z wódką obrażony na cały świat jak małe dziecko, które
nie dostało zabawki.
Momentalnie
podniósł głowę do góry, spoglądając ponownie na dziewczynę. No tak – teraz wszystko
nagle zaczęło mu się wydawać logiczne. Marika była dziwką, podobnie jak ta,
która siedziała obok niego. Na pewno się znały. A on, od pewnego czasu, nie
miał żadnego kontaktu ze swoją bliźniaczką czy starymi, ponieważ po prostu nie
wracał do domu, a jeśli już to robił, to akurat wtedy, gdy był całkowicie
pusty, a widział go jedynie uwiązany na łańcuchu przy budzie pies.
Uznał,
że nie może ciągle tu siedzieć, bo dziewczyna na pewno nie przestałaby mu
prawić kazań, dlatego rzucił na blat jakiś banknot, nawet nie patrzył o jakim
nominale, a następnie, bez ani słowa wyjaśnienia, wyminął ją tak szybo, na ile
się tylko dało.
Jedyne za
co był jej wdzięczny, to fakt, że go nie zatrzymywała.
Wszystko, co go otaczało, wirowało w niebezpiecznie szybkim tempie, nie
potrafił skupić wzroku na jednym, ściśle określonym punkcie, czuł, że się dusi.
Gwałtownie nabrał w płuca
powietrza, ale było go tak mało…
Musiał wyjść, teraz. Natychmiast.
Gdzie się podziały te cholerne drzwi?
O! Są!
Wypadł na zewnątrz , potykając
się po drodze o nierówny chodnik przed budynkiem oraz niemal przewracając
jakiegoś faceta, który tylko obrzucił go tysiącem wyzwisk, ale on do takiego
czegoś był w sumie przyzwyczajony.
Ćpun, pijak, żul.
Oraz to chyba najlepsze, co ostatnio usłyszał: Biedny chłopiec, który
uciekł z domu dziecka i pewnie jest głodny.
Tak, był głodny, ale nie w takim
sensie, jak ta niczego nieświadoma kobieta myślała.
Skończyły mu się narkotyki, a
siłą powstrzymywał się przed tym, by wziąć. Bo…
Ogarnij się, chłopie. Przecież nie obchodzi cię to, co ona pomyśli,
prawda?
No właśnie. Więc na co jeszcze czekasz? Jak weźmiesz będzie lepiej,
dużo lepiej niż po alkoholu.
Ponownie zachłysnął się
powietrzem, nie potrafiąc prawidłowo dostarczyć go do płuc, które tak
bardzo go potrzebowały. Upadł na kolana, zdzierając sobie przy okazji skórę na
dłoni.
Nieco cierpki, ale cholernie
pieczący ból rozszedł się po jego całym ciele, sprawiając, że na chwilę
odzyskał sprawność umysłu i ciała, ale dosłownie sekundę później wszystko
runęło niczym domek z kart. Tak łatwo, tak…
… naiwnie.
Jej głos.
Głos, który wołał jego imię.
Głos, który na pewno sobie wyobraził.
A po
chwili usłyszał jeszcze kroki. Ktoś biegł. Bardzo szybko, tak szybko, że po
prostu się pogubił, z której strony nadchodziła wyimaginowana pomoc.
Niemniej,
naprawdę tylko jedna rzecz mogła zakończyć jego cierpienia – ciemność. Tak też się stało – podług jego życzenia. Choć
ten jeden, jedyny raz.
~ ~ * ~ ~
Oczy otwierał
bardzo powoli, jakby bojąc się tego, co może ujrzeć. Miał zresztą rację, biorąc pod uwagę to,
czego zazwyczaj doświadczał. Ale tym razem nie była to żadna melina, gdzie
leżałby pośród wielu butelek i strzykawek. Nie.
Zmrużył
powieki, próbując skupić się na tym, by rozpoznać pomieszczenie, ale promienie
słońca skutecznie mu to umożliwiały. Mimo to, po kilku sekundach, doszedł do
wniosku, że leży po prosu w swoim pokoju. Zabawne.
Próbował
przypomnieć sobie, jak się tam dostał, ale bez powodzenia. Delikatnie
przekręcił się na drugą stronę i zamarł, natrafiając na jej pełen wyrzutu, ale
i łez wzrok.
Wzrok,
który utkwiony był w jego osobie.
Nie
wiedział, co tu robiła, bo przecież nikt jej nie prosił o obecność. Sama zresztą
powiedziała mu, że on nic jej nie obchodzi, że nie wróciła dla niego, że…
No
właśnie. Co, więc tu jeszcze robiła?
Poczuł,
jak zaczyna narastać w nim wściekłość i nienawiść do tej drobnej dziewczyny, a przecież,
jeszcze przed kilkoma dniami, byłby gotów oddać za nią własne życie.
Ale czy
teraz by tego nie zrobił? Nie wiedział.
- Wojtek, ja…
Pokręcił
przecząco głową. Nie chciał jej słuchać, nie był w stanie tego robić, dlatego
też z jego ust wyszło jedno, krótkie, ale jakże wiele znaczące słowo,
wypowiedziane nadzwyczaj spokojnie.
- Wyjdź.
Nie ruszyła się z miejsca, nawet
nie drgnęła, co doprowadziło go do jeszcze większej furii, dlatego też niemal
poderwał się do pozycji siedzącej.
- Powiedziałem, że masz wyjść do jasnej cholery!
Z jej
twarzy, w tamtej chwili, nie potrafił wyczytać jednej, głównej i przeważającej
emocji, choć przecież… co go to obchodziło?
No właśnie
– nic.
Widział,
że chciała coś jeszcze powiedzieć, ale opadł z powrotem na poduszki, próbując się
uspokoić. Nadaremnie.
Niemniej Lena wyszła, a głośne trzaśnięcie
drzwi wyjściowych zasygnalizowało, że opuściła nie tylko jego pokój, ale też
dom.
_____________________________________
To jest bez sensu.
Dalsze pisanie jest bez sensu.
Straciłam serce do tego opowiadania, albo po prostu mnie przerosło. Nie wiem.
Ósemki pewnie nie będzie.
Nic nie ma sensu.